CLICK HERE FOR BLOGGER TEMPLATES AND MYSPACE LAYOUTS »

sobota, 23 lipca 2011

Okup (1)

Dziś w nocy po raz kolejny grupa przestępcza napadła na bank[...] Skradzione zostało ok. 100 tysięcy dollarów[...] Policja wydaje się być bezradna w tej sprawie, gdyż jeszcze nie schwytano złodziei pieniędzy[...] Miejmy nadzieje, że szybko się to skończy...

-Jesteśmy bogaci! - krzyknął dumnie Ricky.
-I sławni. - dodał Mike wskazując na ekran wiadomości.
-Dziwne, że nas nie schwytali...
-Jesteśmy profesjonalistami, brachu. - poklepał go po ramieniu. - Napady na domy, banki... psy (policja) to rozumieją, aż tak głupie nie są. Po co mają nas łapać, nie?
Wtedy wszedłem do pomieszczenia rezygnując z podsłuchiwania. Nigdy do konca im nie ufałem, mimo to byłem w ich bandzie.
-Dany! - krzyknął zadowolony Ricky i objął mnie przyjacielskim gestem.
Naprawdę nazywam się Damon Sabee, ale oni dali mi ksywę Dany Scott i mało kto znał moje prawdziwe imię.
-Całe miasto mówi o nas, Dany! - pokazywał mi TV. - Jesteśmy najlepsi! Brawo, dzieciaku.
Skończyłem wtedy dopiero co 18 lat. Byłem gówniarzem. Robiłem same złe rzeczy nie zastanawiając się co naprawdę robię. Bawiło mnie to. Nie przejąłem się, że w wieku 15 lat wywalili mnie ze szkoły, bo wagarowałem, nie uczyłem się i łobuzowałem. Nie miałem szansy mieć normalnego dzieciństwa, skoro ojciec jest alkoholikiem, a matka zmarła, jak byłem małym chłopcem. Mimo że lubiłem od czasu do czasu wypić kilka łyków piwa, obiecałem sobie, że nie skończę jak własny ojciec. Zamiast tego zostałem małoletnim przestępcą. Zacząłem najpierw kraść rzeczy kolegom w szkole, a potem kradłem jedzenie ze sklepu, bo ojciec wszystko przepijał. Chodziłem głodny, dlatego musiałem sobie jakoś radzić, a diabeł mnie podkusił, żebym zrobił coś złego. Mieszkałem akurat w tak biednej dzielnicy, że takich typków jak ja było trudno policzyć na palcach. Zadawałem się z nimi, razem napadaliśmy na sklepy czy włamywaliśmy się do domu. Byłem przez to w poprawczaku, bo „kumple” nie raz mnie wystawili. Tam mi nie pomogli wyjść na prostą, a bardziej pomogli zrobić ze mnie profesjonalistę w przestępstwach. Niestety to smutna prawda. Z każdym przestępstwem byłem nieuchwytny, policja nie potrafiła znaleźć śladów prowadzących do mnie albo znajdowała do kogoś innego, najczęściej do dawnych kolegów, których z zemsty wrobiłem. Pomyślałem wtedy, że siedzenie za kratami dobrze im zrobi. Zamieszkałem w małym mieszkaniu po jednym z nich. Żyłem skromnie, kasę oszczędzałem. Przez to w schowku miałem dużą sumkę. Zacząłem od remontu, pomalowałem ściany, wymieniłem meble, dywany, kupiłem jakieś śmieszne dodatki. Na ciuchach się nie znałem, nosiłem zawsze jeansy, bluzkę, długą bluzę, addidasy i czapkę z daszkiem. Wszystko sam. Zawsze sam. Bez nikogo. Nikt nie był mi potrzebny ani ja komuś. Któregoś dnia przechadzałem się nocą i czułem za sobą czyjąś obecność. Obejrzałem się i zobaczyłem w dali czarne auto. Ktoś mnie śledził. Szedłem dalej spokojnie. Samochód w końcu tak podjechał, że był na równi ze mną. Otworzyła się szyba a z niej wychylił się jakiś koleś.
-Wsiadaj młody, podwieziemy cię.
-Nie dziękuje. - odpowiedziałem.
-Wiemy, kim jesteś, możesz nam ufać.
-Nie potrzebuje nikogo.
-Damonie, nie bądź egoistą.
Nie wiedziałem, skąd znali moje imię.
-Będę.
Zatrzymał się w pojeździe i wysiadło ich dwóch, w garniturach. Jeden pokazał, że ma broń, a ten co ze mną gadał wyciągnął dłoń.
-Zaufaj nam. - puścił oczko.
Wiedziałem, że mi nie odpuszczą, a sensu nie ma uciekać. Pomyślałem, że później mogą mnie zabić, ale byłem tak pesymistycznym człowiekiem, że nie miało to dla mnie znaczenia. Wsiadłem. Pomiędzy nimi.
-Jestem Ricky. - przedstawił się ten gadający. - A to Mike. - wskazał tamtego, więc uścisnąłem jego dłoń. - Pojedziesz z nami do naszej bazy. Tam nikt nas nie znajdzie.
Dojechaliśmy do prawie pustej dzielnicy. Nic tu się nie działo, jakby nikt nie żył. Między budynkami skręciliśmy i zeszliśmy po schodach, które doprowadziły nas do drzwi. Szliśmy korytarzem, po czym byliśmy w sali z wielkim stołem, na którym leżała broń, a dalej był stoliczek z krzesełkami, a na nim piwo.
-Jesteśmy małą grupą przestępczą. - wyjaśnił gaduła. - Dowiedzieliśmy się o Tobie, jesteś perfekcyjny.
-Nadajesz się, żeby być jednym z nas. - odezwał się Mike.
-Nie masz wyjścia, jesteś jednym z nas.
Nie cierpiałem mieć współpracowników, ale wolałem milczeć. I tak im nie ufałem. Nikomu nie ufałem.
-Obowiązuje cię tu pseudonim, jak nas wszystkich. Będziesz... Dany Scott...
Po przyjęciu „chrzestu” z nimi kradłem w sklepie, włamywałem się do domów. Zaplanowaliśmy też skok na bank i to co do każdego punktu. Każdy miał określony plan działania. Poszło wszystko po naszej myśli – Mike miał broń, ja zabierałem kasę, a Ricky pilnował ludzi w banku.
Wtedy gdy wszedłem do naszej kryjówki i zobaczyłem nas w TV, nie zrobiło to na mnie wrażenia. Interesował mnie podział kasy, jaką ukradliśmy. Marzyłem kupić sobie samochód i nowe ubrania.
-Spokojnie Dany! Chodź.
Usiedliśmy przy stole. Policzyliśmy pieniądze jeszcze raz.
-100 tysięcy. - powiedziałem.
Ricky rozliczył.
-Dany dostanie 50 tysięcy, ja 40 tysięcy, a Ty 10 tysięcy.
-Czemu ja najmniej?! - Mike się wkurwił – nie ma na to innego określenia.
-Bo zrobiłeś najmniej.
-Pieprzony... - miał dokończyć, gdy to Ricky przystawi mi pistolet do czoła.
-W tym zespole... najwięksi zgarniają najwięcej... - odsunął po chwili lufę.
Ricky mnie faworyzował, Mike'a poniżał. Wg niego byłem „tym wielkim”. Dziwacznie się przy mnie zachowywał, dawał mi cukierki, głaskał, obejmował... w jego wykonaniu to było dziwne.
Dostałem kasę. Kupiłem Ferrari od kolegi Rickiego oraz kupiłem nowe buty, kilka koszulek i bluz. Tylko czapkę z daszkiem wciąż miałem tą samą. Chyba z sentymentu, ponieważ kupiłem ją za uczciwie zarobione pieniądze, jakie uzbierałem rozdając ulotki. Potrzebowałem też kupić sobie nowe łóżko, tamto strasznie skrzypiało. Wtem pojawił się gaduła i mi pożyczył. Kolejny raz pokazał, że zbyt mnie uwielbia.
-Nie musisz oddawać, chyba, że tak bardzo chcesz.
-Jeśli pożyczasz, to musisz oddać. - powiedziałem. - Moja zasada.
-A kradzione?
-Kradzione już nie.
Któregoś dnia Ricky znowu zamarzył sobie napaść na dom. Tym razem jakiś bogaczy.
-Facet snob, kocha tylko pieniądze i dziwki po drodze. Kobietka zna wszystkie kosmetyczki i poprawia urodę, ale „kochany” ma to w dupie. A córeczka porządnicka, nie kochana przez rodziców i nudna w swej doskonałości. Brakuje jej rozrywek.
-Nie idę na to. - powiedziałem.
-Dlaczego? Dany, co Ci?
-Jestem zmęczony, sami to zróbcie.
-Bez Ciebie to nie to samo.
-Chcę się przespać, jestem zmęczony.
-Niech idzie. - odezwał się Mike. - Damy radę.
-To twoje życie, Dany! Spójrz – znów mnie objął ramieniem. - Znowu się wzbogacisz i utrzesz tym bogaczom i pokażemy im, że pieniądze to nie zabawki.
Nie przekonało mnie.
-Chcę być sam.. na razie...
-Ok, ruszamy sami. - położył kartkę. - Tu jest adres.
Olałem to i tak. Miałem wtedy dosyć napadów. Przecież zawsze ryzykowałem. Chciałem choć chwilę odpocząć. Usiadłem przy stoliku i łyknąłem piwa. Nie smakowało mi. Pograłem sam ze sobą w karty. Następnie położyłem się na sofie, okryłem kocem, przysłoniłem twarz czapką i przysnąłem. Obudziło mnie straszne walenie i krzyki kobiece oraz męski śmiech. Zerwałem się i nie rozmyślając sięgnąłem po broń. Nagle drzwi się otworzyły, wpadł rozbawiony Ricky, a za nim Mike trzymał wyrywającą się dziewczynę, która krzyczała i płakała.
-Oto nasza mała przynęta. - powiedział gaduła.
-Mała cnotka bogaczy. - dodał milczek.
-Wypuście mnie! - darła się, więc Mike uderzył ją w twarz.
Miałem szacunek dla kobiet, więc za ten gest omal nie wyskoczyłem z siebie.
-Teraz rodzice muszą nam zapłacić dużo za nią. To było genialne.
-Co wy chcecie zrobić? - spytałem oszołomiony.
-Trochę ją tu potrzymamy, pobawimy się nią dopóki rodzice nie zapłacą okupu wartości... 10 milionów.
Szalone i chore – tak pomyślałem. Myślałem, że tylko ich okradną, a oni kosztem dziewczyny chcą wyciągnąć od jej starych jak najwięcej kasy.
-Mała jest do waszej dyspozycji. - powiedział na koniec Ricky i zasiadł przy stoliku i przeglądał jakieś papiery.
Mike powalił ciałem porwaną i próbował z niej zedrzeć ubranie. Nie wytrzymałem, podbiegłem i uderzyłem do w głowę. Gdy upadł, skopałem do w brzuch, krocze i ponownie w głowę. Następnie przystawiłem do jego głowy broń.
-Zostaw ją.. - mówiłem przez zaciśnięte zęby. - zrozumiano!? - krzyknąłem.
Gaduła przestał zajmować się swoimi sprawami.
-Dany... zawsze wiedziałem, że masz potencjał... tak bić się o kobietę... teraz możesz zrobić z nią co chcesz. - zaśmiał się.
Gniewnie na niego spojrzałem i odpowiedziałem.
-Zabieram ją... jesteście chorzy.
-Chyba nie zwrócisz ją rodzicom, co? - znów się zaśmiał.
Nie wiedziałem, gdzie mieszkają, więc taka opcja odpadała. A nawet gdyby to by mnie wzięli za nich. Byłbym po raz pierwszy niewinny.
Schyliłem się do niej, miała spuszczoną głowę, ale po chwili spojrzała na mnie błękitnymi, zapłakanymi oczami i to tak smutnymi. Miała tak delikatną twarz, czarne, długie włosy i niebieską sukienkę. Dziewczyna była piękna.
Podałem je dłoń. Nie chwyciła.
-Wolisz tu zostać i być gwałconą przez nich czy wolisz się schować?
Zaczęła podnosić, lecz była zbyt obita, by zrobić to na własnych siłach. Podniosłem ją biorąc na ramiona.
-Nie uciekaj Dany! - krzyknął Ricky.
Wsadziłem ją do samochodu na tylne siedzenia, by mogła poleżeć. Dałem jej koc do okrycia. Przez jazdę nic się nie odzywała, prawie nie ruszała. Patrzyłem w tylnym lusterku na nią. Miała w sobie coś, co próbowałem rozgryźć. Wydała mi się taka tajemnicza. Gdy dojechałem, miała zamknięte oczy, ale nie spała. Znów wziąłem ją na ręce. Dopiero wtedy chwyciła delikatnie mojej szyi by się trzymać. Czułem jej zimne dłonie. A gdy ją niosłem, była taka drobniutka i leciutka.
W mieszkaniu położyłem ją na swoim nowym łóżku. Postanowiłem spać na kanapie. Gdy miałem odejść, ona usiadła na łóżku i spuściła wzrok. Usiadłem na brzegu.
-Powiesz chociaż jak masz na imię?
Milczała.
-Czy oni.... - zacząłem, lecz przerwała mi.
-Eleanor...
-Słucham?
-Eleanor...
Tak brzmiało jej imię, wypowiedziane słabym, cichym, delikatnym głosem.
-Eleanor... - powtórzyłem. - Piękne imię...
Dalej już milczała.
-Chcesz picie, żarcie.. cokolwiek?
Cisza.
-Rozumiem, że nic... nic Ci tu nie grozi, nic Ci nie zrobię.... - patrząc na jej twarz zasłoniętą gęstymi włosami powiedziałem – Idź spać. - wstałem, a w progu na koniec dodałem. - Dobranoc Eleanor.
Leżąc na kanapie myślałem o niej. Tylko raz widziałem jej twarz. Chciałem ją ujrzeć jeszcze raz, ale bez zapłakanych spojrzeń i kamiennej miny. Pragnąłem widzieć jak na jej buzi gości uśmiech a jej oczy świecą tak na niebiesko.
Obudziłem się i okazało się, że nie pierwszy. Dziewczyna stała przy stole. Podniosłem i dostrzegłem, że na stole jest nakryty obrus a na nim są kanapki i herbata. Zobaczyła mnie i od razu spuściła wzrok. Jej twarz wygląda już normalnie, a na twarzy malowały się różowe rumieńce.
Wstałem i przyjrzałem się bliżej.
-Czy to dla mnie? - wskazałem.
Tylko pokiwała twierdząco.
Nigdy mi nikt nie zrobił śniadania. Byłem zaskoczony i to mile.
-Dzięki... - wydusiłem w końcu.
Zasiadłem i jadłem, smakowało mi. Eleanor kręciła się po pokoju.
-Jadłaś już?
Znów tylko skinęła, po czym zniknęła z moich oczu. Gdy zjadłem, poszedłem umyć zęby, po czym udałem się do pokoju po ciuchy. Tam zauważyłem, że łóżko było pościelone, odzież na nim, a ona obok. Zadziwiła mnie po raz drugi.
-Dziękuje. - tylko to mogłem powiedzieć.
Idąc do łazienki zauważyłem, że nawet kanapa jest pościelona.
Od tej pory poznawałem plusy mieszkania z kimś.
Skończyłem i wychodząc akurat trafiłem na nią, gdy byłem tylko w ręczniku. Zawstydziła się.
-Wiesz... naprawdę dzięki... nie musisz za mnie tego robić, ale... no... dziękuje... - powiedziałem.
Myślałem, że znowu nic nie powie, lecz się odezwała.
-Lubię pomagać.
Patrzyłem na nią, więc ona musiała w końcu to odwzajemnić.. W tych oczach miała coś niezwykłego. Mogłem na nie patrzeć bez przerwy.
Odważyłem się uśmiechnąć do niej, tak trochę. Odwzajemniła delikatnym uśmiechem, po czym znowu uciekła mi. I tak był to już plus. Byłem na dobrej drodze oswajania. Miałem nadzieje, że będzie coraz lepiej. Byłem tego pewien. Mój pesymizm przestał się ujawniać. Wreszcie.

0 komentarze: