Tata pozwolił mi i Alexowi spać w sypialni. Byłam już tak zmęczona, że od razu wskoczyłam do łóżka i usnęłam. Przez chwilę czułam jak ramiona ukochanego mnie obejmują. Mój ojciec spał na kanapie. Gdy rano się obudziłam, promienie słońca mocno przebijały się przez okno. Alex spał jeszcze, nie obudził się jeszcze. Minęło kilka minut zanim wstałam i zeszłam na dół. Nikt nie leżał na kanapie. Dopiero z okna w kuchni dostrzegłam jak tata siedzi na schodach przed drzwiami i patrzy przed siebie. Zastanawiałam się, o czym tak myśli. Dzisiejsza noc musiała być dla mnie niego szokiem - poznał własną córkę i przypomniał sobie o swojej największej miłości... A mnie dalej korciło dlaczego moja matka umarła..i czy Damon to wie. Zjadłam słodką bułeczkę i zapatrzyłam 2 filiżanki herbaty - dla siebie i ojca. Wyszłam przed dom. Ojciec nie drgnął nawet. Usiadłam przy nim i podałam mu szklankę. Uśmiechnął się i od razu wypił łyk gorącego napoju.
-Ładny dziś dzień. - powiedziałam.
Mruknął "uhm". Trochę dziwnie się czułam. Był moim tatą - ta sama krew.. a był mimo wszystko obcy. Przez 20 lat go nie widziałam, tylko jak miałam niecały roczek, ale nic nie pamiętam z tego okresu... W głębi serca czułam, że chcę być blisko niego i odbudować te zmarnowane lata przez rozłąkę.
-Tato.. - zaczęłam nieśmiało, tym bardziej, że zwróciłam się do niego w ten sposób. Widziałam po jego twarzy, że to dla niego też było coś nowego. - Czy....czy Ty wiesz... jak mama umarła? - wydusiłam z siebie, ale bardzo się denerwowałam.
-Wiem. - odpowiedział, a ja czułam, że trzęsę się coraz bardziej. Nie wiedziałam czy będę w stanie wysłuchać tej opowieści. - Lecz zanim Ci to opowiem, dokończymy to na czym stanęło wczoraj. - dodał.
Kamień mi spadł z serca, ale nie do końca. Bo przecież prędzej czy później usłyszę co wydarzyło się w styczniu 1971 roku...
Minął rok odkąd zostałam żoną Damona - najwspanialszego człowieka na świecie. Nie miałam wątpliwości, że to on jest tym jedynym na całe życie. Musiałam to dalej ukrywać przez rodzicami - tyle lat już... Tak żałowałam, że nie mogę im się pochwalić, że mam męża, który mnie kocha... Nie... dla nich liczyła się tylko moja kariera, którą zaplanowali mi od dziecka... Tak samo małżeństwo.
-Mam dla Ciebie sukienkę. - powiedziała matka, wyjątkowo łagodnie do mnie nastawiona. Byłam zaskoczona jej zachowaniem i czułam, że coś się za tym kryje. Aż ciężko mi było uwierzyć, że nagle przeszła cudowną przemianę...
Sukienka była faktycznie śliczna i kobieca - czerwona, pokazująca dekolt, podkreślająca moją talię klepsydry. To był ładny podarunek i było mi miło, nie ukrywam. Pierwszy raz poczułam, że matka chce coś mi sprawić. Nawet tego dnia mój ojciec był zaskakakująco miły. Dalej miałam podejrzenia, ale prawie się przekonywałam, że w końcu mnie akceptują jako córke i pokazują swą rodzicielską miłość. Aż do chwili...
-Dzień dobry! - przedstawił się młody mężczyzna, którego przyprowadził ojciec.
-Znamy się? - spytałam, gdy na powitanie całował mnie w dłoń.
-Ależ oczywiście, pani Lauro. - uśmiechnął się. - Grałem z panią w filmie "Szmaragdowe oczy".
-Ahh... tak. - wymusiłam uśmiech. - Już pana pamiętam. - David Thompson, 27 lat, aktor, pochodzi z bardzo bogatej, znanej rodzinie. Jeden z najbogatszych ludzi w kraju. Tak, taki człowiek się podoba moim rodzicom. Na planie filmu nieudolnie próbował mnie adorować, ale nigdy nie poleciałam na jego "urok". Owszem, urody nie można było mu odmówić, ale nie pociągał mnie, ani tym bardziej nie byłam w nim zakochana. On zdaje się, że tak.
-To dobrze, bo ja pani nigdy nie zapomniałem. - znów się tak uśmiechał, że śmiałam się w myślach, że mu te śnieżnobiałe zęby wypadną.
Jedliśmy obiad w ogrodzie. Pogoda dopisywała, a ja uwielbiam zjeść coś dobrego na dworze. Po posiłku rodzice uciekli gdzieś, a David zaproponował spacer. Zgodziłam się. Spacerowaliśmy podobnymi drogami, jaki to ja z Damonem chodziłam. Nawet minęliśmy nasze drzewko. Naszą wycieczkę skończyliśmy przy balustradzie przy której z ukrycia ojciec Damona zrobił nam zdjęcie w dniu moich 20 urodzin.
-Ta pogoda jest piękna jak pani. - powiedział komplement.
Zaśmiałam się.
-Nie musi mnie pan tak komplementować.
Spojrzał na mnie tak jak na głodne zwierzę. Przybliżył się tak i musnął moje wargi. Nic nie poczułam. Tak jakbym całowała aktora z planu. Tylko z Damonem czułam tę magię i uczucie.
Na chwilę oderwał usta by spojrzeć na moją reakcję. Gdy zobaczył moją pokerową twarz, pocałował mnie namiętniej, ale się odsunęłam.
-Proszę przestać. - powiedziałam.
-Przecież pani będzie moją żoną. - powiedział to tak poważnie i pewnie, że zdziwiona na niego patrzyłam.
-To... pani nie wie? - spytał równie zaskoczony.
-Co mam wiedzieć? - złożyłam dłonie w całość.
-To, że pani rodzice oddali pani rękę mi... - znów powiedział to poważnie.
Stałam i zastanawiałam się czy zacząć się śmiać czy płakać. Uznałam, że cisza będzie lepsza. Słowa są zbędne w tej sytuacji.
-Myślałem, że pani powiedzieli... Bo... ja panią kocham. - mówił dalej.
-Moi rodzice lubią mnie zaskakiwać. - odpowiedziałam. - Ale muszę rozczarować ich i pana.
-Mogłem się chyba tego spodziewać... - mruknął. - Ale obawiam się, że pani rodzice są takimi osobami, że nie pozwolą pani na odmowę.
-Ma pan rację, ale muszą jakoś znieść prawdę, że od roku mam męża.
Prawie się zakrztusił.
-Pani żartuje czy mówi poważnie? - był zdziwiony.
-Z panem jestem tylko szczera. Proszę. - pokazałam mu obrączkę.
Poprawił muszkę, był spocony i zaczerwieniony na twarzy. Chyba nie spodziewał się takiego ciosu.
-Czy pani rodzice wiedzą cokolwiek o pani? - spytał nieśmiało, ale widać, że był mocno zgubiony.
-Nigdy nie wiedzieli. Całe życie tak było, jest i najpewniej będzie. - odpowiedziałam mając dalej pokerową twarz. A to fascynowało Thompsona. Zanim go dobiłam wiadomością o Damonie, już wcześniej czułam jak moja tajemniczość go pociągała.
A o wilku mowa. Rodzice nagle się zjawili, uśmiechnięci. Ojciec powiedział pewny siebie.
-Jak tam oświadczyny? Moja żona już zadzwoniła do orkiestry na wasz ślub. Wszystko wam załatwimy, nie musicie się martwić kosztami.
-Suknia już też jest w drodze! - dodała podekscytowana matka.
Wyjaśniła się ta nagła miłość moich rodziców do mnie. Chcieli bym zafascynowała Davida i zaplanowali sobie nasz ślub. Byli tak pewni w tym, że chyba nie spodziewali się tego, co zaraz usłyszą.
-Ślubu nie ma i nie będzie. - odpowiedziałam stanowczo.
Miny im się natychmiast zmieniły.
-Przecież Ci się oświadczył... - mruknął ojciec, którego humor powoli opadał.
-Nic z tych rzeczy. - powiedziałam. - Pan Thompson jest dżentelmenem i wie, że nie wolno oświadczać się zamężnej kobiecie...
-Co!? - teraz był naprawdę zły.
Tak jak Davidowi, pokazałam im obrączkę. Matka spuściła wzrok i odsunęła się, a ojciec wrzeszczał. Sam Thompson dziwnie się czuł widząc taką atmosferę.
-Pan pozwoli, że zostawimy pana teraz... - dodał ojciec, a jego wzrok mówił, że teraz mi się oberwie.
-Jak mogłaś tak zrobić?! - wrzeszczał, a matka siedziała cicho na fotelu. Zawsze tak było, że milczała. Nawet jeśli mnie popierała lub nie, milczała. Nigdy nie potrafiła się wtrącić do dyskusji. Bała się własnego męża...
-Jestem dorosła i decyduję sama o sobie! - mówiłam. Bez skutku.
-Decydujesz się na stracone życie. Robimy dla ciebie tak wiele, a Ty tak się odwdzięczasz!? - rzucił jakimiś dokumentami.
-Co? Kariera i bogaty mąż, którego nie kocham, w zamian za to, że nigdy mi nie okazaliście miłości?!
-Ty głupia dziewucho bez szacunku! - podszedł do mnie i strzelił w twarz. Bolało, łzy miałam w oczach, ale musiałam być silna.
-Na co wam mój szacunek, skoro jestem dla was tylko przedmiotem do zarabiania? Nie chcę tej sławy, nie chcę tej pieniędzy... Chce normalne życie, rozumiesz?! Nigdy go nie miałam, zawsze kamera i światła. Chciałam mieć koleżanki, normalne dzieciństwo, a w zamian zostałam tego pozbawiona jak i rodziców. A teraz chcecie mnie związać brew mojej woli z mężczyzną do którego nic nie czuję? Tego - pokazała obrączkę - którego poślubiłam, kocham całym sercem i chcę z nim być. Nie zabronicie mi tej miłości i normalnego życia.
-Co to za głupoty!! - wrzasnął. - Co Ty gówniaro wiesz o życiu?! Myślisz, że Ci ta miłość coś da? Na pewno to jakiś biedny chłopak, który nic nie osiągnął.
-Mylisz się..
-Nie, na pewno się nie mylę!
-Mylisz się!!! - wrzasnęłam ja. - I będę z nim czy tego chcesz czy nie i nie zabronisz mi tego!!! - wybiegłam z salonu. Udałam się do pokoju. Tam się rozpłakałam. Nie czekając jednak wzięłam walizkę i zaczęłam pakować najważniejsze rzeczy. Nie było tego wiele, choć miałam wiele rzeczy. Zabrałam tylko te, które były dla mnie istotne i podstawowe przedmioty. Resztę sprawię sobie sama z Damonem. On tam czekał na mnie w naszym domku. Zamieszkał tam, a ja bywałam u niego codziennie. Teraz uznałam, że na dobre tam zamieszkam. Jak na razie byliśmy tam bezpieczni. Zawołałam panią Susan i poinformowałam ją o swoim zamiarze. Oczywiście jak zawsze była gotów mi pomóc w każdej chwili. Otworzyła mi tajne przejście do stajni. Wsiadłam na konia i ruszyłam przed siebie, w kierunku oddalonego lasu. Po niedługim czasie byłam pod domkiem Damona. Siedział na schodach i ucieszył się widząc mnie, lecz po chwili zauważył moje oczy i walizkę. Nie musiałam mu mówić dokładnie wszystkiego. On wiedział. Przytulił mnie mocno i głaskał po główce. W domku przy herbacie opowiedziałam mu o całym zajściu. Kiwał tylko głową z kwaszoną miną. Nigdy nie rozumiał moich rodziców jak mogli być tak okrutni. Jego własny tata, pomimo trudu w samotnym wychowaniu syna, dał mu tyle miłości ile mógł. Damon nie wiedział co to znaczy być "niekochanym dzieckiem". On znał tylko ból braku jednego z rodzica, braku matki. Ale i tak wyrósł na wspaniałego mężczyznę, którego pokochałam całym sercem... Nasza rozmowa przy herbacie jak zawsze znalazła finał w łóżku. Brakowało mi dotyku jego ciała. Przy nim nauczyłam się czym jest miłość fizyczna. Ma ona zapach i dotyk. Zapach ciała drugiej osoby i dotyk tej osoby. To drugie odczuwałam najlepiej. Dotyk ustami, dłońmi... A gdy miałam go w sobie... Czułam jak odpływam i cała rzeczywistość znika, jesteśmy tylko my i nasz intymny taniec miłości...
-Wiesz... - zaczęłam pierwszą rozmowę po naszym seksie. - Myślę nad zakończeniem kariery.
-Teraz? - głaskał mnie po włosach.
-Tak. Jestem zmęczona, kochanie... - westchnęła. - Wolę być sprzątaczką...
-Wiesz, w fali największej popularności to dość ryzykowne posunięcie.
-Ale...
-Poczekaj. - przerwał mi. - Poczekał jeszcze... 2 lata chociaż. W tym czasie twoja kariera może stać w miejscu albo wcale. Albo sama możesz się trochę o to postarać.. - mrugnął okiem.
-Czyli...?
-Przyjmować mało ciekawe role, odmawiać...
-To dziwny plan, ale nie głupi.
-Ewentualnie przyćmi cię inna aktorka i nie będziesz musiała się martwić. Ewentualnie coś innego się wydarzy. Ale radzę Ci i tak poczekać. Zaufaj mi...
-Zawsze Ci ufam. - pocałował go w szyję, a on się uśmiechnął i przytulił mnie mocniej. Uwielbiałam jak jego silne ramię mnie obejmuje.
-Dzień dobry, nie przeszkadzam? - Alex wyszedł przed dom, a ja z tatą dalej siedziałam na schodach i słuchałam jego opowieści z pamiętnika.
-Nigdy. - uśmiechnęłam się. Wstałam i pocałowałam go. Wtuliłam się w jego mięciutki sweterek. Mój ojciec wyraźnie był zadowolony z takich widoków. Sam w końcu kochał kogoś i wie co to za uczucie. A do Alexa, jak i do mnie poczuł tą nić sympatii. Czuł, że mój chłopak nie chce mnie wykorzystać, ale być ze mną i kochać mnie.
-Opowiadałem mojej córce co było dalej w pamiętniku. - odezwał się Damon.
-Rozumiem. - powiedział Alex. - Czy już wiadomo...
-Nie. - przerwałam mu, bo wiedziałam o co chce spytać. Skinął tylko głową, a ja znów się do niego przytuliłam.
-Wiecie dlaczego was polubiłem? - zaczął tata. - To jakbym miał na żywo przegląd własnego życia z przeszłości.
Uśmiechnęliśmy się i usiedliśmy razem i tata kontynuował opowieść z pamiętnika...
niedziela, 22 lipca 2012
Pamiętnik (8)
Autor: Roxanne Barrett o 03:17 0 komentarze
sobota, 19 maja 2012
Tainted Gift (4)
Minęły już tygodnie, odkąd to Duriel i Judi - zgodnie z misją, zamieszkali z Rhiannon i Lisabell w ich domku razem. Od tego czasu wiele się zmieniło - co prawda Duriel i Rhian dalej byli ze sobą w konflikcie, to teraz taka sprzeczka kończyła się w łóżku. Zaś Judi i Lisa polubili się i potrafią się dogadać ze sobą. Być może nawet on dostrzegł, że Liz ma w sobie coś...
Nadszedł ranek. Tego dnia było wyjątkowo słonecznie i ciepło. Niestety, obowiązki obowiązkami - a to do pracy, a to do szkoły... No właśnie... Lisabell?
-Wstawaj, Ty śpiochu! - jej starsza siostra weszła do jej pokoju. Odsłoniła żaluzje i oznajmiła dziewczynie, że jest już późno i powinna się szykować do wyjścia na uczelnię. Młoda niechętnie wyczołgała się z łóżka, które to nocą było nieprzyjemne, a teraz jest takie ciepłe i miłe. Jeszcze zaspana, ale na nogach uznała, że najpierw pójdzie do łazienki. Weszła... i po chwili wyszła tak szybko, że nie minęło nawet 5 sekund.
-Ktoś tam był? - spytała ją Rhiannon.
-Judi... - wypowiedziała ledwo, a jej twarz płonęła na czerwono.
-Sądziłam, że takie widoki nie są ci obce. - mrugnęła jednym okiem.
Lisabell nie odpowiedziała, stojąc w miejscu jak kołek i czując, że ma natłok myśli. Owszem, widok nagiego mężczyzny nie był nowością dla niej. Nie spodziewała się tylko, że ujrzy Judiego w takim stanie. Nie wiedziała, czy ma prawo się to jej spodobać. Niby nic specjalnego, ale dla Liz - tak. Miała już ukochanego i zakazanym owocem było według jej życiowych zasad, interesowanie się innym. Wiedziała, że to święte prawo być wierną jednemu i tylko jednemu mężczyźnie. Dlatego starała się wymazać to, co widziała przed chwilą, ale nie potrafiła. Dalej miała przed oczami jego ciało. Był wysoki, miał długie blond włosy, które były wilgotne i opadały ciężko na jego głowie, dając mu jakiś urok. Nie był nie wiadomo jak umięśniony, ale był dobrze zbudowany. Na klatce piersiowej miał kilka, pojedynczych włosków, a od brzucha dół był mocno owłosiony. To ją podniecało - owłosione, męskie ciało. Nie wyobrażała sobie, żeby facet mógł się depilować. To było dla niej niepojęte. Mężczyzna wg jej definicji nie uznawał depilacji. Przypominała sobie, jak jej wzrok stanął na jego męskości. Miał czym się pochwalić -tak powiedziała do siebie. Uszczypnęła się w rękę. Przecież o były zakazane myśli! Nie może tak robić. Musi się ogarnąć. Musi zapomnieć o tym... Poszła do kuchni i zrobiła sobie tosty. Uwielbiała ciągnący się ser. Nie zrobiła sobie herbaty, ponieważ nie chciało się czekać aż woda się zagotuje a potem napój wystygnie. Wolała napić się multiwitaminowego soku. Usłyszała, że łazienka jest wolna, więc mogła iść. Na schodach minęła się z Judim w ręczniku. Z całych sił starała się nie mieć przed oczami tamtego momentu.
-Czy wychodzisz gdzieś? - zapytał.
-Do szkoły! - odpowiedziała stanowczym głosem.
-Pfff! - mruknął. - Nigdy nie lubiłem szkoły.
Nie uszło to uwadze Durielowi, który powiedział:
-Dlatego jesteś pierdolnięty. - po czym wrócił do czytania gazety.
-Dzięki! - mruknął z przekąsem Judi.
-Nie ma za co, chuju. - zaśmiał się i kontynuował czytanie.
Rhiannon, która jadła śniadanie, musiała to skomentować:
-Czyżby i on stał się kolejną, wielką ofiarą jakże wielkiego Durisia?
-Spierdalaj. - odpowiedział krótko, nie chcąc przerywać czynności
Niestety, już na pewno nie poczyta, bo gazeta nagle spłonęła. Rhiann użyła po prostu mocy. Wkurzył się mocno i zaczęła się mała bitwa na moce. W efekcie czego Judi musiał uciec stąd o głodzie, bo jego jedzenie zostało zniszczone przez efekt czarów. Rhiannon leżała na stole, Duriel na niej i zapowiadało się już na wiadomo co. Lisabell wyszła z łazienki i na widok awantury tylko obróciła oczy. Widząc, że Judi nie umie gotować, a jest głodny, oddała mu swoje drugie śniadanie. Powiedziała, że w szkole sobie kupi coś do jedzenia, a on niech pocieszy się tymi kanapkami. Dla niego było to jak wybawienie. Oboje uznali, że czas już iść i nie przejmować się ich starszymi od nich lokatorami. Blondyn był dalej wdzięczny młodej za posiłek uśmiechając się bezradnie. Opowiedział jej też, że w jego świecie za ofiarowanie potrzebującemu jedzenia, spotka nas szczęście. Zatem, Lisę miało spotkać szczęście. Nieśmiało chciał ją złapać za rękę. Jego plan przerwało przyjechanie samochodu koło domu i pojawienie się Damona. Mruknął, że nie o takim szczęściu myślał. Liz oczywiście wpadła w ramiona ukochanego, a Judi znów poczuł się niezręcznie.
-Ty też? - mruknął chłopak Lisabell. Judi nic mu nie odpowiedział, zachowując poker face.
-Podwieziesz nas, prawda? - Lisa zrobiła słodkie oczka.
-Ciebie tak, ale... - zawahał się Damon, ale po chwili westchnął tylko. - Dobra, niech będzie. - gestem pokazał, że młody też może jechać z nimi.
Dziewczyna usiadła oczywiście z przodu na miejscu pasażera. Judi na tylnym siedzeniu.
-Ej, blondi. - Damon zwrócił się do niego - Tylko nic nie ruszaj tu, ani nie rozpieprz, bo pożałujesz.
Chłopak też tego nie skomentował. Uznał, że milczenie jest złotem i nie warto wdawać się w dyskusję z nim.
Po ok. 10 minutach byli pod szkołą. Para czule się pożegnała, a blondyn starał się nie patrzeć na ten widok. Gdy Damon odjechał, odetchnął z ulgą, że może być bezpiecznie blisko obok Lisabell.
-Idziesz ze mną na lekcje? - spytała go.
-Nie, tylko się rozejrzę wokół. - odpowiedział uśmiechając się delikatnie.
Liz skinęła głową. Zobaczyła koleżanki idące w jej kierunki. Oczywiście nie kryły zainteresowania kolegą dziewczyny. Dwie nawet posłały mu zalotne spojrzenia, ale on zdawał się nie widzieć tego, gdyż jego uwaga była skupiona na kimś innym...
-Bal?! - Lisa była zaskoczona.
-To Ty nie wiesz jeszcze? - koleżanki był mocno zdziwione, po czym zabrały Lisabell szybko do środka. Judi spokojnie szedł za nimi. Niespodziewanie przy nim pojawiły się znajome Lisy. Pytały się go, czy przyjdzie na bal. Odpowiedział, że zastanowi się. Domyślił się, że chciały by je zaprosił. Nie interesował go jakiś bal, tym bardziej, że na nim byłby Damian. Nie bawiłby się dobrze widząc Lisę z innym.
-Ahhh, bal! - krzyknęła Liz,ciesząc się z tego powodu. - Tak bardzo marzyłam o tym, by zatańczyć z Damonem! - wzdychała.
Dzownek zadzwonił. Dziewczyny poszły na zajęcia. Judi zdecydował, że wykorzysta ten na zwiedzanie budynku. Interesowały go szczególnie kierunku studiów. Patrzył na historię i astronomię. Jego guru bardzo chciał, by podjął naukę oraz pracę. O pracy nie myślał jeszcze, ale pomyślał, że skoro nie wie jeszcze ile tu będzie, to warto by stać się niemal prawdziwym Ziemianinem. Stwierdził, że ma czas na zastanowienie się, czy wybierze nauki humanistyczne czy dołączy do umysłów ścisłych.
Duriel i Rhiannon obudzili się po ich porannym seksie. Ona dalej wolała leżeć na kanapie przykryta tylko kocem. On widząc ją, uśmiechnął się na swój sposób. Lubił się z nią kłócić, a potem kochać. Zastanawiał się sam,dlaczego się tak dzieje. Rozejrzał się wokół - nawet jego zaczął denerwować bajzel w mieszkaniu.
-Ej! - szturchnął ją. - Wstawaj i sprzątaj. - rozkazał niczym pan i władca.
-Sam żeś narobił, to sam to sprzątnij. - mruknęła.
-Milcz i wstawaj! - krzyknął.
-W twoich snach, chamie! - chciała go kopnąć, ale nie udało jej się.
Lisabell i Judi wrócili do domu. Oni sami nie cieszyli się z widoku śmietnika zamiast domu.
-Mała. - Duriel zwrócił się do Lisy - Powiedz tej starej, by ruszyła dupę i coś zrobiła!
-Mam lepszy pomysł! - ogłosił Judi. - Podzielimy się obowiązkami i każdy swoje posprząta. Ten brud nie sprzątnie jedna osoba, chyba, że z magią sobie poradzi.
Wszyscy się zgodzili i zabrali się do pracy. Pomagali sobie znanymi im czarami, ale i tak czuli, że sprzątanie wymaga od nich wysiłku. Po prawie 3 godzinach dom był idealnie czysty. Od razu lepiej patrzyło się na umytą podłogę, czyste szafki i ściany.
Liz spojrzała na zegarek i uznała, że czas najwyższy się szykować na spotkanie w pizzeri. Judi tylko zmienił koszulę i poprawił włosy. Czekał cierpliwie na swoją towarzyszkę. Po półgodzinach stała gotowa w salonie. Był nią oczarowany. Jej piękne długie włosy zdobiły 2 wplecione kwiaty. Ubrała była w tunikę o kolorze czerwonym w żółte wzorki. Jej nogi wydłużały małe buciki na małym obcasie w wzorki we kwiatki. Uśmiechała się do niego tak słodko, że czuł w sobie jakieś ciepło.
-Jak wyglądam? - spytała niewinnie.
On szukał w głowie najlepszego określenia na jej wygląd. Mógłby wyrecytować nawet wszystkie przymiotniki, które by określiły to piękno przed jego oczami...
-O....obłędnie... - wydusił z siebie.
Widział, jak ucieszył ją ten prosty komplement.
-Miłego wieczoru, trzymajcie się. - powiedziała im Rhian, gdy wychodzili.
Duriel w ogóle nie przejął się nimi, tylko poszedł do łazienki i zrobił sobie długą kąpiel w wannie.
Idąc nie zamienili ze sobą słowa, ale to nie zdawało im się przeszkadzać. Rozkoszowali się ciszą, a on tym, że mógł czuć jej dłonie na swoim ramieniu.
W pizzeri byli już wszyscy a pizza została już zamówiona. Nie brakowała rozmów, śmiechów... Judi czuł się dobrze w tym gronie, tym bardziej, że obok niego była Lisabell. Wykorzystując, że nie ma Damona, delikatnie ją objął przez ramię. Nie protestowała, a nawet uśmiechnęła do niego. Przyniesiono pizze. Liz mu szepnęła, że na pewno mu posmakuje. Nieśmiało ukroił kawałek i wziął do ust. Lecz to w ustach poczuł, że zjadł właśnie coś bardzo smacznego. Krzyknął nawet, że to jest genialne. Z chęcią zajadał kolejne kawałki. Lisie powiedział, że w Alakanie powinni zacząć robić pizze. Dziewczyną skinęła głową i dodała, że powinien otworzyć tam własną pizzerię. Zaśmiał się, ale pomyślał, że nie jest to taki zły pomysł. Czas uciekał i zrobiło się już naprawdę późno. Spotkanie dobiegło końca. Każdy szedł w swoją stronę. Lisabell i Judi byli razem. Tym razem tematy do rozmów im się nie kończyły. Mieli tyle wspólnych rzeczy, że mogliby godzinami o nich mówić. Judi zaczął nawet opowiadać zabawne dowcipy, w których Lisa bardzo się śmiała. Zobaczyli oboje, że dobrze się czują w swoim towarzystwie. Gdy przechodzili obok dworku, usłyszeli muzykę klasyczną.
-Piękne.. - westchnęła Liz.
Judi pamiętał, że w szkole w Alakanie jego ulubionymi zajęciami była muzyka. Często muzycy grali muzykę klasyczną oraz można było w parach tańczyć do niej. To były te momenty, gdy mógł zapomnieć o wszystkim i oddać się fantazji. Zapragnął teraz dzielić ją z nią.
-Może zatańczymy? - zaproponował.
Spojrzała na niego. Wyciągnął dłoń i uśmiechnął się. Najpierw nieśmiało podała mu swoją dłoń. Zbliżyli się do siebie. Delikatnie przycisnął ją do siebie. Teraz mógł przyjrzeć się jej spojrzeniom. Nigdy przedtem nie widział tak pięknych oczów. Jego dłoń zatrzymała się na jej plecach a druga trzymała jej rękę. Powoli, zgodnie z rytmem poruszali. Wyobraził sobie, że to właśnie jest ten bal maturalny i to oni tańczą na sali. Wszyscy inni nie istnieją, mają tylko siebie. Czuł jak jej miękki, ale duży biust jest wciśnięty w jego klatke piersiową. Nie rozumiał, ale czuł dziwne mrowienie jakby w spodniach. Miał nadzieje, że ona tego nie poczuje. Oprócz tego już na nic nie zwracał uwagi. Chciał by jej i jemu samemu było dobrze. Muzyka ucichła, a oni jakby nie chcieli tego przerywać. Swój taniec zakończyli tym, że ich twarze były dość blisko. Nie pocałowali się, ale niewiele brakowało. Judi bardzo o tym marzył, ale wiedział, że nie może tak się zbliżać. Sam znów nie rozumiał czemu nawet pomyślał o pocałunku. Dlaczego tak bardzo chciał ją mieć przy sobie i teraz pocałować. Co powodowało jego takie zachowania? Czuł, że musi się zwrócić do swojego guru. Chwycił dłoń Lisy i wracali znów w ciszy do domu. Duriel i Rhiannon najpewniej już spali, a Lisabell zmęczona po całym dniu od razu poszła do łóżka. Judi wykorzystując to, wyszedł przed dom. Już dużo wcześniej widział tam altankę. W dłoni trzymał miecz, który dostał kiedyś od guru. Poszedł do altanki. Uklęknął i wbił miecz w ziemię. Głowę spuścił i zaczął swój monolog:
-Wielki Guru Salie... Bądź pochwalony na wieki wieków! Racz wysłuchać mych słów jakie mam do Ciebie, bowiem wieści pragnę ci przekazać... Ziemia to ciekawe a zarazem dziwne miejsce. Jest podobna do Alakany jak i ludzie tutaj do ludzi w Alakanie. Do tej pory sądziłem, że jesteśmy tak odlegli od nich, ale pomyliłem się - jesteśmy ze sobą dość blisko. Nie potrafię jednak wyjaśnić co się stało ze mną. Te dwie ziemskie strażniczki... Z tą starszą nie mam kontaktu, jesteśmy sobie zupełnie obojętni. Ale ta młodsza... Lisabell... Jeszcze nikt nie sprawił, żebym myślał tak o jednej osobie... nie przypominam sobie, by ktoś mógł tak zawładnąć każdą moja myślą. Przez ten długi czas czułem, że jest mi coraz bliższa. Nie wyobrażam sobie dnia bez niej... Muszę, ale to muszę zawsze stać blisko niej, rozmawiać z nią, patrzeć na nią... widząc jak słodko się uśmiecha... Wszystko to sprawia, że moje ciało zaczyna dziwnie reagować - jest mi tak gorąco, jakbym był na pustynnej planecie Sakahara. W jednym miejscu czuje jakieś silne... mrowienie jakby... Mam zły humor, gdy widzę ją z jej ukochanym... Nic nie poradzę na jego obecność - to jej wybranek serca. Ale... nawet gdy jej nie zobaczę przez dłuższy czas to też mi źle... Szczególnie w nocy, gdy śpimy w oddzielnych pokojach. Zastanawiam się wtedy, czy aby na pewno dobrze pościelone ma łóżko... Czy dobrze się jej śpi... Czy ma piękne sny...Czy nawet o mnie śni... Nigdy nie przypuszczałem, że dzięki jednej osobie moje życie tak się zmieni. Nie żałuję tego, że tu jestem. Jedno mnie zastanawia tylko: co się stanie, jak nadejdzie czas mego powrotu do Alakany? Co stanie się z... Lisabell? Co z nią będzie, gdy mnie zabraknie? Czy ja dam radę bez niej żyć? Czy jej będzie dobrze beze mnie?... Czuję się zagubiony, mój mistrzu... Nie wiem... czyżbym był chory? Czyżby złapała mnie jakaś ziemska choroba? A czy... nie... nie wierzę... bo dziadek opowiadał mi o micie... Ale... to nie może tak być. To nie może być mój cel misji. Poza tym Lisabell... wiem, że jest szczęśliwa tak jak jest. Jestem dla niej po prostu dobrym przyjacielem... A ja... ja tylko o sobie wiem, że coś się zmieniło we mnie... Proszę, pomóż mi mistrzu... pomóż mi rozwiązać moje wątpliwości... - zakończył swój dialog. Wyjął nóż z ziemi i wstał. Westchnął patrząc na okno z pokoju Lisy. Spojrzał na niebo - pełno na nim było gwiazd. Księżyc był tylko odsłonięty w połowie. Judi wrócił po cicho do domu i też położył się już spać.
Tymczasem, w krainie Alakany mistrz Salie wysłuchał całej modlitwy chłopaka. Do Guru przyszedł mędrzec Alakany.
-Widzę, że młody mitra raczył zwierzyć Ci się, mistrzu Salie. - zaczął mędrzec.
-Tak, mędrcu. Miałem wrażenie, że widzę jego ojca, gdy był w jego wieku. Pamiętam, że mówił podobnie jak młody.
-Deja vu.
-W rzeczy samej. Gniewne serce tego młodzieńca doświadczyło czegoś zupełnie nowego.
-Otworzył się na nowe uczucie, które Ziemianom jest bardzo dobrze znane.
-Na miłość... szczerą... prawdziwą... czystą....
-... Jak poranna rosa...
-... Delikatną jak skrzydło motyla...
-Lecz... jego serce zaczyna i powoli krwawić.
-Ukochana jego już swego wybranka serca ma?
-Niestety, zaiste mędrcu. Nieszczęśliwa miłość się zapowiada, oj nieszczęśliwa.
-Nie raczyłbym być tego pewien, mistrzu Salie.
-Czyżbyś coś ujrzał, mędrcu?
-Jej serce, panie. A jej serce mówi, że i ona poczuje najpierw ból, a potem szczęście na całe życie...
Autor: Roxanne Barrett o 23:24 0 komentarze
piątek, 18 maja 2012
Tainted Gift (3)
Autor: Roxanne Barrett o 23:50 0 komentarze
Tainted Gift (2)
Autor: Roxanne Barrett o 23:49 0 komentarze
Tainted Gift (1)
Autor: Roxanne Barrett o 23:47 0 komentarze
Tainted Gift (prolog)
Autor: Roxanne Barrett o 23:47 0 komentarze
poniedziałek, 9 kwietnia 2012
Listy Do M. (7)
Autor: Roxanne Barrett o 04:03 0 komentarze
czwartek, 5 kwietnia 2012
Listy Do M. (6)
Autor: Roxanne Barrett o 01:46 1 komentarze