CLICK HERE FOR BLOGGER TEMPLATES AND MYSPACE LAYOUTS »

piątek, 18 maja 2012

Tainted Gift (prolog)

Rhiannon szła tłoczną ulicą miasta, a w uszach dudniła jej mocna muzyka. Spieszyła się nieco, żeby zdążyć do szkoły swojej siostry zanim ta skończy lekcje. Tego dnia było wyjątkowo ciepło. Pogoda jednak nie odzwierciedlała jej nastroju. Kilka tygodni wcześniej w olbrzymiej kraksie motocyklowej zginęło 9 osób, w tym jedna na której dziewczynie zależało. Jedna z tych kilku osób, które były dla niej ważne. Ona jednak przeżyła… właściwie nie cudem. Moc, którą posiadała od narodzin zapewniała jej swego rodzaju ochronę, która niestety była przeznaczona wyłącznie dla niej. Zanim ponure myśli opanowały jej głowę, Rhiann zdążyła dotrzeć, niemal równo z dzwonkiem, do liceum artystycznego im. Leonarda Da Vinci. Cieszyła się, że siostra poszła w jej ślady. Uwielbiała tę szkołę. Już z daleka zobaczyła jak Lisabell w otoczeniu koleżanek idzie w jej stronę. Pomachała jej i wskazała na zegarek, żeby się pospieszyła.
Lisabell właśnie skończyła lekcję literatury, na której pisała test, który miał zaważyć na całorocznej ocenie. Spakowała szybko rzeczy i zaczęła kierować się w stronę drzwi. Poszperała trochę w głowie nauczyciela i kolegów z klasy, żeby upewnić się, że nie zrobi żadnych głupich błędów. Wiedziała, że tak nie może, ale tonący brzytwy się chwyta. Wolała do późnej nocy siedzieć razem z siostrą i kombinować jak zrobić najlepsze domowe sake, zamiast siedzieć nad książkami i uczyć się czegoś, co i tak się jej nie przyda. Kiedy tylko wyszła z klasy została otoczona przez chmarę koleżanek, zadających ciągle te same głupie pytania: „jaką odpowiedź dałaś w 1, a jaką w 6?”, „jakie było tych 12 prac heraklesa, bo nie mogłam sobie przypomnieć?”, blablabla… Kiedy zobaczyła, że Rhiannon już na nią czeka i z niecierpliwością pokazuje zegarek, odetchnęła z ulgą, bo mogła pozbyć się tych natrętnych bab. Grzecznie przeprosiła koleżanki i puściła się biegiem w stronę siostry.
- Staaara, weź mnie stąd szybko, bo ocipieję! – jęknęła Lisa wieszając się na siostrze. Rhiannon rzuciła okiem na jej męczeńską minę.
– Stań, kurwa prosto, nie klnij, nie rób takiej zjebanej miny i chodź na obiad. Dokończyłam nasze sake, będzie w sam raz do picia za jakiś miesiąc… Chyba. – uśmiechnęła się i zaczęła ją ciągnąć do ich ulubionej kafejki niedaleko szkoły.
- Ale, ale, ale… - zająknęła się Lisabell – ja chcę już!!!
- Cicho maleńka, cichutko. Dam ci lizaka, pogłaskam, przytulę… - swoim zwyczajem zaczęła się nabijać. – No już, nieładnie tak płakać na środku drogi…
- Wal się! – zaśmiała się Lisa i dla zabawy wbiła siostrze łokieć pod żebra.
- Au! To było nie sportowe! – Rhiann mając pod ręką fontannę czuła się pewniej. – Chyba nie chcesz być cała mokra? – uśmiechnęła się diabelsko.
- Osz ty… Jak ci zaraz… - w tym momencie przerwał jej huk. Ludzie wokół nich nagle podświadomie się rozeszli, niebo zasnuła ciemność i rozległ się donośny trzask z bicza. Szybko zrozumiały co się święci. Musiały przygotować się do walki.

0 komentarze: