CLICK HERE FOR BLOGGER TEMPLATES AND MYSPACE LAYOUTS »

czwartek, 4 sierpnia 2011

Historia pewnej miłości.

Był on.
Była ona.
Stał na scenie.
Ona pod nią patrząc i słuchając jego magicznego wokalu.
Stała w pierwszym rzędzie w niewielkiej sali pełnej skaczących nastolatków i ona na samym początku tej dzikiej młodości, którą obserwował co piątkowy wieczór.
Serce biło jej szybciej na jego widok, bowiem od dawna interesował ją ten chłopak, który zachwycał nie tylko talentem, ale i urokiem osobistym i niebieskimi oczami.
On widział ją po raz pierwszy w życiu i doskonale widział jej chmurne, czekoladowe spojrzenie przykryte częściowo przez grzywkę, a krucze włosy swobodnie latały w tę i we w tę. Chciał ją poznać. Uśmiechnął się do niej.
Nie mogła mieć wątpliwości, że to było skierowane do niej, gdyż jego wzrok był skierowany na nią. Zaróżowiły się jej policzki i odwzajemniła ten miły gest.
Uznał, że to pierwszy krok do ich ciekawej znajomości.
Znaleźli się po koncercie przy barku, gdy miał już spokój z wiernymi fankami, za to jego koledzy z zespołu wciąż rozdawali autografy.
Wyjawiła mu, że podoba się jej muzyka, którą gra z kumplami oraz sama ma zespół
Nie potrafił oderwać od niej oczu.
Dziewczyna była przeciętnej urody.
Była dla niego piękna.
Należał do przystojnych mężczyzn.
Miał fryzurę na "Beatlesa".
Bardzo jej się to podobało.
Zaprosił ją na kolację.
Zgodziła się.
Mieli wiele wspólnych zainteresowań, szczególnie muzyka.
Odkryła, że ma świetne poczucie humoru.
Był niepoprawnym romantykiem, więc z miejsca się w niej zakochał. Był przekonany więc, że trafił na miłość swojego życia.
Nie myślała tak jak on, lecz też czuła, że to nie jest już zwykła sympatia.
Ludzie się zastanawiali, co on w niej widzi. Przecież było tyle innych, ładniejszych dziewczyn. "Ta jest moja, wyjątkowa" - mówił.
"Złapałam Pana Boga za nogi!" - chwaliła się koleżankom kryjącymi zazdrość. 
Oboje weszli w muzyczny biznes stając się ikonami młodzieży, szczególnie on z zespołem.
Ona i jej zespół też stawał się rozchwytywany, ale i tak kojarzyli bardziej jego niż nią.
Za zarobione pieniądze z płyt zabrał ją na ich pierwsze, wspólne wakacje na morzem.
Wszyscy się oglądali za nimi, raz jej było z tym dobrze,  raz źle.
Jeździli  w trasy koncertowe. On bawił się z kolegami, lecz wciąż o niej myślał. Kochał ją wciąż tak samo mocno.
Ona podczas któreś trasy poznała smak heroiny.
Nigdy nie chciał tego spróbować, odradzał jej to, lecz pomyślał, że ona ma silną wolę, bo w końcu jest silną kobietą.
Ona nie spodziewała się, że ta substancja tak ją uszczęśliwia i pomaga zagrać koncert. Brała coraz więcej.
Nie akceptował tego, lecz była jego dziewczyną i z czasem będzie też może żoną i matką jego dzieci. Troszczył się o nią, spędzał z nią każdą wolną chwilę.
Jej sława słabła, za to uzależnienie przybierało na sile.
Przeczuwał, że musi jej pomóc naprawdę. Zaproponował odwyk.
Odmówiła argumentując, że jej z tym dobrze. Nie wiedziała, że zaniedbuje ich związek.
Swoje myśli przekładał na piosenki, które stały się niezwykle popularne na świecie i przyniosły mu jeszcze większą popularność dając status prawdziwej gwiazdy.
O niej nikt prawie nie pamiętał, znali ją tylko jako "jego dziewczyna".Nie mogła się z tym zbytnio pogodzić, brała coraz więcej.
Cierpiał, widział jak ich piękna miłość się wypala. Nie czuł już od niej żadnych uczuć, wolała heroinę niż jego. On sam miał jej dość, choć w głębi duszy nadal ją kochał.
Zdawać sobie zaczęła sprawę, że żyje na granicy i jak dalej tak będzie to dołączy  do "Klubu 27".
Nie chciał tego robić, lecz postawił jej ultimatum: miłość do niego lub do tego świństwa.
Nie odpowiedziała mu.
Zrozumiał wtedy - to już koniec. Serce go bolało, lecz nie miał wyboru jak spakować rzeczy i odejść.
Nie zatrzymywała go. Wolała, by był szczęśliwy bez niej. Nie potrzebowała go już i nie odzyska go.
Bojąc się wpadnięcia w podobny nałóg, pisał coraz więcej piosenek, które stawały się hitami i zaczęła go męczyć sława i bycie gwiazdą. Stawał się znanym człowiekiem będąc zwykłą osobą.  Szukał szczęścia.
Jej zespół nie istniał. Usunęła się z życia publicznego.
Miał przelotną znajomość  z pewną kobietą, lecz jej nie kochał. Tęsknił za tamtą. Tak bardzo chciał się z tego wyleczyć. Postanowił zając się innymi zajęciami: oglądał filmy, malował, grał w piłkę nożną. Któregoś dnia założył zwykłe ubrania tak by nikt go nie poznał, co mu się udało i wybrał się na spacer po mieście. Przechadzając się chodnikiem wśród ludzi, dostrzegł przez szybę galerię obrazów. Chciał je zobaczyć, więc wszedł. Nie zastał tam nikogo, lecz nie zrezygnował z oglądania. Zainteresowało go malowidła będące niezwykłe i pomyślał, że jedno by mógł mieć u siebie w domku. Wtem pojawiła się właścicielka budynku. Ujrzał drobniutką dziewczynę o burzy skręconych czarnych włosów, lekko ciemnej karnacji, ciemnych oczach i uroczym uśmiechu. Sam nie wiedział, czemu poczuł ciepło na jej widok. Oprowadziła go po galerii i przedstawiała mu każdą jej pracę. Był zachwycony i zaproponował jej spotkanie. Zawstydzona jego propozycją z początku próbowała się wymigać, lecz po jakimś czasie przyjęła jego propozycję. Zabrał ją do restauracji, potem nad mostek nad rzeczką. Dostrzegł, że ma ładnie wykrojone usta. Zamierzał poznać ich smak. Dotknął swoimi wargami. Przestraszyła się najpierw. "Ale ja jestem tylko...." - zaczęła. "Jesteś piękna". - dokończył i znów ją pocałował. Wydało jej się to nierealne, że całuje ją znany piosenkarz. Przecież życie nie daje takich miłych niespodzianek. "Dlaczego to zrobiłeś?" - spytała. "Bo cię kocham" - odpowiedział prawdziwie. Wcześniej gdy się poznali myślał, że miłość nie mogła go szybciej spotkać po rozstaniu z tamtą, lecz był pewien, że to właśnie ta, która stoi przed nim jest tą jedyną, na całe życie. Musiał najpierw błądzić, wycierpieć swoje, by spotkać ją na drodze. Ona sama nie ma najlepszych doświadczeń z facetami, więc boi się, że znowu zaangażuje się, a potem się mocno zawiedzie. "Nic takiego się nie stanie. - zapewniał. - Potrzebujemy siebie by zmieniać świat na lepsze.". Zarykowała i uwierzyła w jego słowa. Minęło kilka miesięcy, wciąż byli razem, lecz okazało się, że ona jest w ciąży. Ponownie się bała, tym razem czy uda im się dalej mieszkać ze sobą i wychować dziecko. On był wciąż pewny, że tak ma właśnie być i cieszył się z jej błogosławionego stanu. "Nie jestem dupkiem, dla którego liczy się mikrofon i wywiady. Jestem normalnym człowiekiem, który chce mieć kobietę życia i potomka, któremu z tą kobietą da tyle miłości ile się da. To znak od Boga, że Ty i ja to jedność". Kochała jego słowa i w końcu zaczęła w nie wierzyć. Na świat przyszła ich córeczka, która z upływem czasu stawała się bardziej podobna do mamy, więc odziedziczyła po niej urodę. "Tak miało być" - pomyślała i spojrzała na męża w telewizorze, a potem tego prawdziwego, obok niej i dziecka. Tak, byli szczęśliwą rodziną.
On zobaczył swoją byłą po raz ostatni na spacerze rodzinnym.
Karmiła kromką chleba ptaki. Wyglądała tak samo, lecz widać było wory pod oczami i ogólne zmęczenie.
Spojrzeli na siebie, lecz odwróciła wzrok widząc jego żonę i córkę.
Pocałował ukochaną i poszli dalej.
Tak, to mogła być ona.

wtorek, 26 lipca 2011

Listy Do M. (5)

Maryśka źle się czuła, często mdlała oraz co chwilę płakała. Tak bardzo przeżywała śmierć ukochanego.
-Marysiu... - Aleksandr pocieszał ją tak tylko jak potrafił. -
-On nie może nie żyć... nie może.. - nie potrafiła się z tym pogodzić.
Któreś nocy usłyszał, jak płakała. Podszedł bliżej i zobaczył, jak skulona na boku leży. Położył się za nią i ją objął głaszcząc jej włosy. Przycisnęła mocniej jego ręce do siebie. Przy nim powoli się uspokajała. Tylko ona nią tak działał. Tak jej przypominał Antoniego.
-Nie chcę być sama... - szepnęła.
-Nie... wy ne odinoki... - odgarnął kosmyki włosów z jej policzka i w to miejsce ją pocałował.
Ma takie ciepłe wargi, pomyślała. W sercu miała Antosia, lecz on był do niego tak podobny, że pewnie gdyby nie Antek, to być może został jej ukochanym.. A może już go kochała, sama nie wiedziała co to było. Stawał jej się tak bliski jak on, jak Ania. W tej chwili nie wyobrażała sobie, że mógłby odejść.
On ją pokochał od pierwszego wejrzenia. Ujrzał w pociągu niewinną, smutną twarz, z niebieskimi jak morze oczy i bujnymi blond włosami. A gdy ujrzał jej uśmiech, zabiło mu serce szybciej. Jej imię wypisał sobie na sercu. Była dla niego najpiękniejszą kobietą na świecie. Szanował to, że miała narzeczonego, więc nie zbliżał się do niej w taki sposób. Teraz została sama i jego rolą było być przy niej.
Zasnęła, spała słodko w jego ramionach. Ucieszyło go to, po czym sam zasnął.

Rok 1942

Jurek zachorował, miał dużą gorączkę i nie był w stanie pracować. Pani Stieler zajęła się nim, robotnicy byli jej wdzięczni za to.

Marysia grabiła, zwolniła tempo, gdy podszedł do niej Olek. Wręczył jej czerwonego maka.
-Dla mnie? - spytała.
-Tak, Marysiu.
Wpiął kwiat w jej włosy.
-Wyglądasz pięknie. - powiedział szczerze.
Anka się temu przyglądała. Antoni nie żył, więc rozumiała, że Maryśka nie chce być sama, lecz nie podobało jej się to, że Rosjanin zaleca się do niej. Któregoś dnia omówiła to z nią.
-Olek to mój dobry przyjaciel. - mówiła Marysia.
-Nie chcesz mi chyba wmówić, że te spojrzenia, kwiatki i słowa to nic?
-Ja... on jest po prostu miły.
-A może to komunista? Skąd wiesz, jaki jest.
-A Ty skąd nagle nabrałaś obaw do niego?
-To wojna! Wszędzie są obawy, strach o życie! Mówię Ci, uważaj na niego.
Przypadkowo podsłuchał ich rozmowę i posmutniał, że Ania uważa go za kimś, kim nie jest. Zaczął przeklinać swoje drugie pochodzenie. Mało kto wiedział, że jest z Rosji. Zwierzył się tylko Marysi.
Maryśka nie rozumiała przyjaciółki. Przecież nie jest głupia, zauważyłaby, że jest z nim coś w nie porządku.

Aleksandr nie miał zbyt dobrego humoru od kilku dni. Maria nie wiedziała, dlaczego się zachowuje. Gdy byli sami, wyznał.
-Czy jestem według Ciebie wrednym Ruskiem?
Zdziwiło ją to pytanie.
-Skąd to pytanie, mój miły? W życiu tak o Tobie bym nie pomyślała, ani nie myślę i nigdy nie myślałam.
Westchnął.
-Chcę być Polakiem, nie Russkij. To uciążliwe. Myślą – komunista! Nie myślą, że miły Polak.
Pomyślała, że chyba słyszał jej rozmowę z Anną. Przytuliła go.
-Jesteś Olek, mój najlepszy przyjaciel.
Pocieszyło go, że ona mu ufa, że jest jej bliską osobą.
-Marysiu, moja miła..
-Tak Olku, mój milszy?
-Najmilsza, tak bardzo o tym marzę, lecz nie mam czelności zrobić tego bez twej zgody.
-Słucham cię, najdroższy.
-Zezwolisz mi, bym dotknął twych pięknych ust?
Miała zaczerwienione poliki. Wciąż tak reagowała na takie słowa.
-Mój miły... - patrzyła na niego. - Mój Olku... - zamknęła oczy i wystawiła bardziej wargi.
Poczuła ciepłe, słodkie, miękkie wargi chłopaka. Objęła jego szyję, a on trzymał ją w tali, gdy stała mu na stopach, by dosięgać do jego twarzy, gdyż był bardzo wysoki.
Ten romantyczny moment ujrzała Anka i stała patrząc w obrazek, którego się spodziewała. Powoli się wycofywała, lecz deska na strychu skrzypnęła, wtedy tamci ją ujrzeli. Tamta więc szybko zwiała.
-Ania! - pobiegła za nią.
Olek ruszył za nią.
Zatrzymały się przy stodole.
-”Dobry przyjaciel” - właśnie to widzę! - złościła się Anna.
-To tylko pocałunek.
-Nie wygłupiaj się Maryśka, romansujecie, a robota sama się nie zrobi! Powinniście trafić do Brauna, nauczył by was solidnej pracy, a nie obijania się na romantyczne sprawy!
-Czy Ty mi zazdrościsz, Aniu?
-A czego miałabym zazdrościć? Tego Rosjanina?! Ja mam Andrzeja, Ty miałaś Antka...a może on żyje, co?! Co wtedy?!
-Antoni nie żyje, pogodziłam się z tym faktem. Powiedziałam, że jest dobrym przyjacielem i nim jest. Jest też kimś, do kogo czuje coś niezwykłego, coś zwanego pewnie miłością. Właściwie, Ty to mi uświadomiłaś. Zastanawiałam się nad tym do dziś, co ja do niego czuję i zrozumiałam, że go kocham. A Antoś zawsze będzie w moim sercu, lecz nie mogę być kamieniem na uczucia z innej strony. Bóg mi go zesłał, ja to wiem.
Anka nie potrafiła jej odpowiedzieć. Może ja faktycznie tęsknie za Andrzejem i nie mogę znieść, że ona ma kogoś, pomyślała.
Pojawił się Olek, Ania westchnęła.
-Nie wiem Maryśka, ja... po prostu... chcę dla Ciebie najlepiej...
Przyszła do nich Magda z załamaną twarzą.
-Jurek zmarł.
Poszli do Stielerów. Im też było nie do śmiechu
-Nie dało się go wyleczyć, miał coś poważnego. Lekarz twierdził, że miał grypę. - mówiła Magdalena, gdy wszyscy patrzyli na blade ciało Jerzego. Pomodlili się wspólnie.
-Panie Boże, spraw, by jego dusza odnalazła spokój wśród innych istot.. - modliła się głośno Magda. - Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci. Niech odpoczywają w pokoju. Amen. - przeżegnali się na końcu.
Przez kilka tygodni wszyscy nosili w sobie żałobę. Zżyli się wszyscy ze sobą, dlatego śmierć jednego z nich tak bardzo ich zabolała.

Anna dostała wiadomość, że Andrzej leży w szpitalu i jest ranny. Dziękowała Bogu, że żyje. Gdy już wyzdrowieje, wróci do domu.
-Już nie wróci na wojnę... oh.. chciałabym być w domu. - mówiła. - Może nawet mi list napiszę!
Maria cieszyła się ze szczęścia przyjaciółki. Pomyślała, że Andrzej miał więcej szczęścia niż Antoni. Miała nadzieje, że chociaż on w tym innym świecie patrzy na nią i jest jej personalnym aniołem i opiekuje się nią.
Józek naprawiał w domu państwa Stielerów, Magda poszła do Marty i Ani. Tej nocy Marysia i Olek chcieli być sami, więc wykorzystali to, że nikogo nie ma w stodole. Leżeli na sianie i z uśmiechem patrzyli na niebo. Wydało im się piękniejsze niż zwykle. Teraz obrócili się ku sobie i patrzyli sobie w oczy – on w jej morza,ona w jego czekolady. Musnął jej wargi i pogłaskał policzek. Jego palce zaczęły wędrować po szyi i zatrzymały się na piersiach. Pragnął jej.
Podniosła się, on również. Patrząc na niego, delikatnie rozchylając wargi, rozpinała guziki od sweterka. Przysunęli się do siebie bliżej i ich wargi ponownie się złączyły. Rozpiął jej bluzkę, ona zdjęła z siebie spódnicę. Rozebrał się ze swetra i koszuli. Nieśmiało dotykała dłońmi jego nagi tors. Całowała go w pierś sprawiając, że był jeszcze bardziej rozpalony. Zdjął jej stanik i ujrzał jej nie małe piersi. Schylił się powoli i delikatnie musnął wargami brodawki. Rozbudził w niej namiętność. Rozplotła warkocz i poruszyła głową, gdy uwolniła burzę blond włosów. Położyła się na sianie i wyciągnęła ręce. Wtulił się w nią i namiętniej całował ją w usta. Oderwał na chwilę wargi, by zdjął z siebie spodnie wraz z bielizną. Wrócił do całowania jej ciała. Robił to tak, że rozpalała się w niej chęć pożądania go jeszcze bardziej. Jej ciało drżało, gdy jego palce błądziły po biuście, po brzuchu i między nogami, wtedy poczuła jak budzi się w niej dawno zapomniana rozkosz.
Wziął ją w swoje ramiona i ona znalazła się pod nim. Ostrożnie i delikatnie wchodził w nią. Odruchowo przycisnęła go mocniej do siebie i wbiła paznokcie w jego plecy. Teraz już nie powstrzymywali namiętności, jaka w nich była. Raz ona siedziała na nim, raz oboje siedzieli mocno objęci ze sobą, raz on leżał za nią przyciskając ją do siebie. Nie chcieli i nie potrafili zaprzestać tego, co działo się między nimi. Kochali się aż do świtu. Potem leżeli obok siebie okryci sianem i swoimi ubraniami, mieli splecione ręce i nogi, zupełnie wyczerpani, lecz szczęśliwi. Pocałował ją w czoło.
-Kocham cię. - powiedział.
-Ja też cię kocham. - powiedziała ciesząc się tym, co powiedzieli.
-Ja ljublju tebja... - całował jej usta mówiąc to.
-Ja też... ljiublju tebja... - smakowała jego pyszne wargi.
Przysnęli na półtorej godziny. Nadszedł czas wstania i zaczęcia nowego dnia, poszli do źródełka się umyć, potem mogli się już ubrać. Starali się nie pokazywać jak bardzo są w sobie zakochani, lecz wiedzieli, że nie muszą się wstydzić swojego uczucia. Nie myśleli o tym, co będzie, jak wojna się skończy. Chcieli radować się teraźniejszością. Aczkolwiek oboje marzyli, że gdy skończą się mroczne czasy, będą mogli razem zamieszkać w jakimś miłym miejscu i cieszyć się sobą.

Maryśka mdlała często oraz wymiotowała. Wszyscy byli bardzo zaniepokojeni, gdyż obawiali się, że może to być poważna choroba jak w przypadku Jurka.
-Wyjdę z tego, zobaczycie. - mówiła. - Jestem silna.
Aleksandr musiał pracować, lecz gdy tylko mógł, przychodził do ukochanej i opiekował się nią.
Wezwano w końcu lekarza.
-Nie jest chora. To ciąża... - powiedział to niechętnie, gdyż to wskazało, że dziewczyna zamiast pracować ugania się za chłopakami. - Nie wiem jak można wyobrazić sobie ciążę w takich warunkach... - mruknął i odszedł.
Marysia nie wiedziała co myśleć. Tamta noc z Olkiem była najpiękniejszą nocą, lecz nie przewidziała, że od razu zajdzie z nim w ciążę. Nie marzyła teraz o błogosławionym stanie, lecz chciała począć prędzej czy później z nim dziecko. Oczywiście on był szczęśliwy, ona niezbyt.
-Boję się o maleństwo... jak ja je tu wychowam.
-My je wychowamy... poradzimy sobie. - zapewniał.
Patrzył na to wszystko dość optymistycznie, ale nie broniła mu tego. W głębi duszy czuła się spokojna, że zaakceptował fakt, że za 9 miesięcy zostanie ojcem.
-Jestem taka młoda... - mruknęła przypominając sobie, że miała niecałe 20 lat, jak ponad rok temu musiała opuścić dom. Taka była jej wola, chciała za wszelką cenę chronić ukochane siostry. Zastanawiała się, co się teraz z nimi dzieje, czy są bezpieczne, czy jeszcze żyją oraz jak ma się jej ojciec. Nie słyszała żadnych wieści od niego.
-A ja mam już 23 lata i w tym wieku powinienem mieć już potomstwo. - zaśmiał się.
-Ale tak bez ślubu?
-Zatem pobierzmy się teraz.
-Teraz?!
-Tak, dwóch świadków i ktoś będzie księdzem i będziesz panią Kowalow.
-My nawet nie jesteśmy zaręczeni. - zauważyła, po czym spojrzała na pierścionek od Antosia. Pomyślała o sobie jak o wiecznej narzeczonej.
Aleksandr uklęknął przed nią i chwycił jej dłoń.
-Marysiu, ma najdroższa, czy zechciałabyś zostać moją żoną?
Wzruszył ją ten gest.
-Najmilszy, ależ oczywiście, że tak.
Już po chwili trzymał ją w swoich ramionach i czule całował.

Ania na wieść o tym pomyślała, że są naprawdę szaleni, ale nie miała już nic przeciw Olkowi. Pozostali się po prostu uśmiechnęli.
-Ja chcę być świadkową panny młodej! - powiedziała Anna.
-Ja bym został świadkiem pana młodego. - odezwał się Józek.
-Ja będę księdzem! - powiedział Władek.
Marta zrobiła wianek na tą specjalną okazję i założyła go na głowę panny młodej.
-Jesteś śliczna! - powiedziała.
-Nie mamy obrączek. - zauważył Olek. - Ale jakoś to przebolejemy.
-A chcecie klepsydrę? - pokazał owy przedmiot Władek.
-Władziu... skąd Ty to.. - z niedowierzaniem oglądała przedmiot Maryśka.
-Stielerowi mi to dali. Dali mi też to. - wyciągnął dwie, srebrne obrączki.
-Władek! - Marysia nie wierzyła z Olkiem.
-Myślicie, że nie wiedzą? Są normalni, jedyni Niemcy jakich da się lubić.
Tak mogli rozpocząć ceremonię. Była krótka, gdyż Władek nie znał całej ślubnej formuły. Zakochani wymienili się obrączkami i spojrzeniami.
-Ogłaszam was mężem i żoną w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. - zakończył „ksiądz” Władysław.
Para się pocałowała.
-Teraz macie dla siebie stodołę. - powiedział Józef. - Państwo młodzi muszą mieć noc poślubną. - mrugnął okiem.
Prędko udali się do stodoły, gdzie znaleźli się nadzy obok siebie jako nie małżeństwo, co prawda nieoficjalne, lecz byli połączyli już węzłem małżeńskim. Teraz mogli już tylko czekać na narodziny dziecka. Maryśka dawno nie była tak bardzo szczęśliwa. Nie mogła już mówić, że żałuje tego, co się stało w przeszłości. Zapomniała o wszelkich smutkach.
O świcie zmęczeni już wtuleni w siebie usnęli. Obudzi ich Józek.
-Pobudka nowożeńcy. Dzień jest taki piękny, a wy śpicie? - zaśmiał się.
Im też było do śmiechu. Z chęcią wstali i zaczęli pracę. Czy może teraz coś zakłócić ich szczęście?

poniedziałek, 25 lipca 2011

Listy Do M. (4)

Antoni starał się zbliżyć do Marysi, lecz na próżno, gdyż ta unikała, szybko zakańczała rozmowę. On wciąż się nie poddawał, nawet przychodził pod jej dom każdej nocy i krzyczał jej imię a nawet czasem grał na gitarze i śpiewał budząc domowników. Za ponad 10 razem ojciec Maryśki nie wytrzymał.
-Czego łon od Ciebie chce Maryśka?!
-Nie wiem... znaczy...
-Skoro chłopak tak się stara, to zrób chociaż łaskę swojemu ojcu, matce i siostrom i bratu i wyjdź do niego!
Słowa ojca było święte, więc Marysia posłusznie wyszła w piżamce do Antosia. Ten już zaczął wspinać się do jej okna.
-Antek! - krzyknęła.
Odwrócił się i stracił równowagę, więc upadł na ziemię. Przerażona podbiegła do niego sprawdzić, czy żyję. Wykorzystał i szybko odwrócił się z brzucha na plecy i porwał ją w swoje objęcia i zaczęli obracać się, tarzać w trawie. Leżał nad nią i kosmyk, który opadł na jej czoło założył za ucho.
-Antek... jesteś... jesteś...
-Jestem?
-Niemożliwy...
-To moja specjalność.
Gdy już pochylał głowę w jej kierunku, obróciła go. Zaśmiali się. Pomyślała, że coś musi być, skoro przychodzi pod jej dom. Zdjęła mu okulary. Wyglądał inaczej, bardziej przystojnie. Nigdy pierwsza nie całowała, lecz dla tej sytuacji zrobiła wyjątek. Objął ją w pasie i tak całowali się leżąc w trawie, a ojciec z okna kiwał tylko głową, a matka zdała sobie sprawę, że Maryśkę niedługo trzeba za mąż wydać, a ten chłopak wydaje się być idealnym kandydatem.
Spełniło się jego życzenie – Marysia wreszcie odwzajemniła jego zaloty. Już nie uciekała od niego, już nie odchylała głowy, gdy chciał ją pocałować, nie protestowała, gdy ją niespodziewanie przytulał, mówiła, że też go kocha, gdy on mówił jej to pierwszy, mówili oboje też, że się pobiorą, zamieszkają razem i będą mieć dzieci i żyć ze sobą do końca życia Tworzyli piękną, szczęśliwą parę.

Rok 1939, wrzesień.

-Niemcy zaatakowali Polskę! - wpadł zdyszany Janek do domu Jankowskich, gdzie siedziała Marysia, Andrzej i Ania.
Włączyli radio.
-Dziś rano o godzinie 5 minut 40 oddziały Niemieckie przekroczyły granicę Polską, łamiąc pakt o nieagresji. Bombardowano szereg miast, za chwilę usłyszą państwo komunikat specjalny: A więc wojna[...] Walka aż do zwycięstwa!
Zapadła cisza między nimi. Od dawna się mówiło, że Hitler może napaść na Polskę, ale jednak to we wszystkich wywołało szok i strach, przeraźliwy strach. Tym bardziej, że Mikołaj i Tereska byli w Gdańsku.
-Mam nadzieje, że nic się im nie dzieje... - Ani łamał się głos.
Andrzej i Antoni wiedzieli, że nie pozwolą zginąć ojczyźnie, muszą walczyć z wrogiem. Antoś chciał zostać lekarzem, lecz w obliczu tego co się dzieje jest gotów to porzucić. To nie spodobało się Marysi i Ani.
-Możesz zginąć! - krzyczała Marysia do Antka.
-Wiem Marysiu, ale muszę bronić Polski.
-A ja? Co ze mną Antoni? Jesteśmy zaręczeni. Nie chcę cię stracić. - rozpłakała się.
Przytulił ją do siebie.
-Zawsze będę przy Tobie... nie ważne czy gdzieś z karabinem czy tu. Kocham cię i nasza miłość jest silniejsza niż śmierć.

W tym samym czasie, gdy chłopcy zgłosili się do wojska, dostali wiadomość, że Mikołaj i Tereska nie żyją. Teresę chcieli rozstrzelać, więc Mikołaj rzucił się i wszystkie strzały padły na niego. Ona zaraz potem dostała kilka strzałów. Wszyscy płakali i poprosili księdza za mszę nad nimi i innymi ofiarami.

Kolejnym wstrząsającym faktem był atak ZSRR na Polskę. Wtedy zginęła dziewczyna Jaśka, Wanda. To było jak koszmarny sen.

Kampania wrześniowa dobiegła końca. III Rzesza i ZSRR rozpoczęły okupację.

Dziewczyny nie czuły się takie bezpieczne. Jeszcze bardziej niebezpiecznie było z Jankiem – był żydem. Narażały swoje życie, ale wiedziały, że muszą go chronić. Jasiek mieszkał ukryty w piwnicy Jankowskich. Nie wychodził na zewnątrz, Marysia przynosiła mu posiłki.

Anna i Maria dostawały raz na jakiś czas listy od ukochanych. Pisali im, że śmierć nie raz zajrzała im w oczy, muszą codziennie patrzeć, jak ich przyjaciele giną lub zostają ranni w walce. Pisali też, że mają nadzieje, że to wszystko szybko się skończy i ich kochają.

Rok 1940

Listy od Antoniego przychodziło coraz rzadziej. Ostatni list napisał na początku roku i już ponad pół roku czekała na kolejny list. Obawiała się najgorszego.
Listy od Andrzeja też rzadko przychodziły, ale przychodziły.


Rok 1941

Niemieccy żołnierze wparowali do domu Jankowskich. Wszystkich przeszył strach. Mówili w język niemieckim, więc część domowników oprócz Marysi tego nie rozumiała. Ojciec im przetłumaczył z smutną twarzą.
-Zofia i Małgorzata zostaną wywiezione na przymusową robotę do Niemiec.
Zofia była młodszą o 2 lata siostrą Marysi, a Małgosia była młodsza o 4 lata . Zosia rzuciła się do ojca z płaczem.
-Tatusiu, zrób coś.
Porozmawiał z żołnierzami, zrozumiała tylko „Nein, nein” w odpowiedzi. Pan Jankowski błagał ich, lecz oni byli nieugięci. W pewnym momencie Marysia powiedziała w ich języku.
-Pojadę zamiast moich sióstr.
Ojciec powiedział do niej.
-Maryśka, przestań.
-Nie ojcze, ja jestem od nich starsza. Poradzę sobie.
Była uparta po nim, wiedział o tym.
-Ja też pojadę zamiast córek z Marysią. - powiedział im.
Brat Maryśki, Michał powiedział.
-Ojcze, ale Ty...
-Ty synu opiekuj się swą matką i siostrami twymi. Jesteś teraz mężczyzną tego domu.
Słowa ojca są święte, Michał przyjął je kiwając głową.
Niedługo potem okazało się, że Ania i jej młodsza siostra Marta też zostały wywiezione. Przyjaciółki wiedziały, że muszą się trzymać razem.

Jechali wszyscy pociągiem ciasno upchani. Marysia czuła się brudna, głodna. Miała nadzieje, że chociaż Antoni żyje. Miała nadzieje, że go zobaczy. Tak bardzo za nim tęskniła.
-Aniu, nie wytrzymam... - jęczała.
-Wytrzymaj... ja się staram nie myśleć o jedzeniu.
-Mam nadzieje, że chociaż coś dostaniemy tam...
Wtedy ktoś dotknął jej ramienia. Zobaczyła młodego chłopaka, ubranego w płaszcz. Miał przydługie, czarne włosy i jak Antoni czekoladowe oczy. Obejrzał się i wyciągnął kawałeczek chleba. Poruszał dłoni, na których miał ucięte na palach rękawiczki.
Wskazała na siebie i niemo powiedziała „Dla mnie?”, a on skinął głową. Nie wiedziała, czy wypada jej zjeść coś, przecież inni są też głodni, lecz ona umierała już z głodu. Nieśmiało wyciągnęła dłoń i wzięła małe pożywienie. Szepnęła mu „dziękuje”, a on szybko się uśmiechnął i odwrócił odsuwając trochę. Był z jego strony miły gest, zastanawiała się, dlaczego dał kawałek chleba jej. Przecież nie mówiła głośno o głodzie. Przedzieliła kawałek na 3 kawałki i jeden dała Ani a drugi Marcie. Anka spojrzała na nią ze zdziwieniem, a ona wskazała na chłopaka. Po kryjomu zjadły i od razu zrobiło im się lepiej. Przytuliły się do siebie i zasnęły.

Dojechali do Niemiec, niestety Marysia została oddzielona od ojca, lecz o tyle dobrze, że nie od Ani i jej siostry.
Zostały wyznaczone na wieś, będą pracować tam na gospodarstwie rolnym. Mówiło się, że to jest najlżejsza praca ze wszystkich przymusowych. Maria czuła, jak nie ma siły iść, wtedy poczuła, że ktoś ją wziął pod ramię. To był ten chłopak.
-Poradzę sobie, dziękuje. - powiedziała.
-Ja tebie pomogu. - powiedział po raz pierwszy.
Odkryła po akcencie, że jest Rosjaninem. Zdziwiło ją to, że trafił akurat tu, z Polakami.
-Jestem Polak i jestem Russkij.
-Jak?
-Mama Polka, tata Russkij. Mieszkamy w Polsce. Zabrali mnie, myślą, że ja prawdziwy Polak, nie pół Polak. Tato nie sowiet, tato prawie Polak.
Mówił tak uroczo, pomyślała. Wydał jej się bardzo sympatyczny.
-Menja zowut Aleksandr Kowalow. - przedstawił.
-Jankowska... Marysia...
-Marysia... Maria!
-Wolę Marysia.
Uśmiechną się i skinął głową.
-Mogę Ci mówić po polsku?
-Da.
-Chciałbym Ci mówić Olek.
-Dobrze.
Było kilka gospodarstw, Marysię wyznaczono do jednego z Anią, Martą, Olkiem i jeszcze 4 osoby. Część z nich ma spać na strychu, część w stodole. Maryśka zdecydowała, że dziewczynki będą z nią. Ponieważ poznała sympatycznego Rosjanina i wiedziała, że nie jest zdrajcą, zaproponowała, żeby trzymał się ich. Zgodził się.
Sam gospodarz był starszym człowiekiem, mówił do nich spokojnie i nie wydawał się być jakimś tyranem. Nawet jego żona była taka sama. Dali im zjeść jeden talerz zupy, a potem mieli się wziąć do pracy. Maryśka poznała 4 osoby, byli to Józek – jej rówieśnik, jego ukochana też rówieśniczka Magda, starszy o 5 lat Władek i młodszy o rok Jurek.
-Dobrze, że trafiliście tu. - powiedział pan Stieler, gospodarz. - Pan Braun jest bardzo srogi. Bije takich jak wy.
Marysia pomyślała, że faktycznie dopisało jej szczęście w nieszczęściu, że trafiła akurat do takiego gospodarstwa. Pan Stieler zresztą specjalnie wziął polskich robotników do siebie, gdyż po cichu był przeciwny wojny i polityce Hitlera, ale ze względu na swoją rodzinę nie wygłaszał tego publicznie. Dlatego chciał właśnie choć kilka osób uchronić od ciężkiej pracy i stwarzać pozory.

Kilka miesięcy później.
-Maryśka! - krzyknął Józef. - Jest wiadomość do Ciebie.
Dziewczyna przerwała pracę jaką robiła z Olkiem i pobiegli sprawdzić, co dostała. Był to list, otworzyła go. Posmutniała.
-Antoni nie żyje... - ręce jej się trzęsły, a głos łamał. Schowała twarz w dłoniach.
Ania ją objęła.
-Nie płacz... - Olek też ją przytulił.
-On musi żyć niee..... - jęczała. - Dlaczego?! Jestem jego narzeczoną, mam pierścionek... dlaczegooo. - łkała. - Chcę być z nim... mój Antoś...
- Mój brat zaginął... - zaczął Józek - a przed wyjazdem tu dowiedziałem się, że Niemcy go rozstrzelali... i leży pogrzebany w ziemi... - splunął. - Nienawidzę ich... - miał na myśli Niemców.
W tej chwili Marysia nie wiedziała, co myśleć. Czuła, że coś w niej pęka. Nie widziała Antoniego już 2 lata, od ponad roku nie było żadnych wieści a teraz była pewna, że już nigdy go nie ujrzy, już nigdy nic jej nie powie, nigdy nie będzie tak blisko niej. Życie szło dalej. Nie mogła się poddać. Chciała wierzyć, że on żyje i gdzieś jest, lecz to w niej umierało. To wojna, to nie czas na wyobrażanie sobie, że życie jest piękne. To była brutalna rzeczywistość. Musiała żyć, dla siebie, dla Antoniego, dla Ani, dla Olka...

Listy Do M. (3)

Był już wieczór, babcia już spała, a Kasia ubrała piżamę i położyła plik kopert na stoliczku przy łóżku. Pod ciepłą pierzyną i lampką nad nią wzięła list, którego nie przeczytała dziś nad jeziorkiem. Jak wcześniej zauważyła, pierwszy napisał pewien Aleksander Kowalow, Rosjanin. Wyjęła kartkę staranie, by nic nie naderwać. W prawym górnym rogu kartki widniała data – rok 1989, USA. List został napisany prawie rok temu. Przeszła do czytania treści. Zauważyła, że list jest po polsku.

Marysieńko moja,

Dziękuje Ci za twój list. Ucieszył mnie on ogromnie.

Doszły do mnie wieści o Okrągłym Stole i tak jak Ty byłem uradowany, że Polska znów jest wolnym państwem od komunizmu . Tęsknię za krajem, tęsknie za Tobą Marysieńko. Jestem już za stary by tu wrócić. Polska i Stany Zjednoczone to moje dwie ojczyzny, lecz ta nasza jest mi bliższa. Lecz moim marzeniem na zawsze pozostało ujrzeć cię jeszcze raz, po raz ostatni w życiu. Niedługo już odejdę z tego świata, czuje to moja najmilsza. Chcę byś wiedziała ma najdroższa na zawsze będziesz w moim sercu. Gdy umrę, w testamencie mam zapisane przekazanie Ci moich osobistych rzeczy. Wiem, że one powinny należeć do nas. Kocham cię moja Marysiu.
Majątek przekazałem też moim dzieciom z Elisabeth. Przekaże też część majątku Karolince. Wiem, że ona nic o mnie nie wie, lecz jestem winien jej coś. Pragnę też dać kolejną część majątku Lizie, jej też należy się coś ode mnie. Jestem wdzięczny Antoniemu, że wychował Karolinę z Tobą jak własną córkę. Żałuje, że już nie uścisnę jego dłoni.
Dopada mnie samotność na stare lata. Tylko teraz ten list obudził we mnie życie. Mogłoby się wydawać, że w Ameryce nie istnieje nuda. Dla mnie owszem. Może gdybyś tu była, moja ukochana.
Pamiętam, jak w Niemczech śpiewałaś mi, że „Miłość Ci wszystko wybaczy”.

Miłość Ci wszystko wybaczy
Smutek zamieni Ci w śmiech.

Miłość tak pięknie tłumaczy:
Zdradę i kłamstwo i grzech.

Choćbyś ją przeklął w rozpaczy,
Że jest okrutna i zła,

Miłość Ci wszystko wybaczy
Bo miłość, mój miły, to ja.

Jeśli pokochasz tak mocno jak ja,
Tak tkliwie, żarliwie, tak wiesz,

Do ostatka, do szału, do dna,
To zdradzaj mnie wtedy i grzesz.

Bo miłość Ci wszystko wybaczy
Smutek zamieni Ci w śmiech.

Miłość tak pięknie tłumaczy:
Zdrade i kłamstwo i grzech.

Choćbyś ją przeklął w rozpaczy,
Że jest okrutna i zla,

Miłość Ci wszystko wybaczy
Bo miłość, mój miły, to ja.

Ze wzruszeniem wspominam te momenty. Brutalne czasy, w których żyliśmy i w którym narodziła się nasza miłość i nasze dziecko. Ja ze szczęściem wyemigrowałem do Stanów, Ty zostałaś w Polsce z Antonim. Nigdy nie będę żałować tego co się stało. Do grobu zachowam wszystkie wspomnienia.

Bądź ma miła zawsze miła.

Z miłością
Aleksander


Katarzynie drżały dłonie. Schowała list i podniosła się. Spłynęło kilka łez z jej oczu. Nigdy nie przypuszczała takich rzeczy. Nie sądziła nawet, że dziadek Antoni nie jest ojcem jej mamy. Nie mogła już zasnąć. To było silne przeżycie. Zaczęła nawet żałować, że wzięła te listy i jeden przeczytała, i to sprzed roku.
Gdy niebo się przejaśniło, nie zamierzała dalej leżeć. Umyła się, ugryzła kęs suchego chleba i wyszła na dwór. Poszła nad jezioro. Siedziała w tym samym miejscu co wczoraj i rozmyślała. Babka miała w latach wojny romans z mężczyzną o rosyjskich korzeniach, który obecnie mieszka w USA i on jest ojcem jej mamy. Teraz przynajmniej rozumiała, dlaczego ona i ciocia Liza tak bardzo się od siebie różnią.
Zdziwiła się, gdy zobaczyła, że Damian przyszedł nad jeziorko równie wczesną porą jak ona.
-Widziałem cię z okna. - powiedział.
Gdy tylko usiadł przy niej, wtuliła się w niego mocno. Było jej teraz to potrzebne. Pogłaskał ją.
-Czy coś się stało? - spytał.
Skinęła tylko głową i czuła swoje mokre oczy.
-Możesz mi o tym powiedzieć, jeśli Ci to pomoże. - przytulił ją do swojej piersi.
Czy może jej pomóc, gdy powie mu o sekretach rodzinnych?
-Chodzi o babcię. - wydusiła w końcu.
-Źle z nią? - zaniepokoił się.
-Nie... to coś innego... chodzi o...- zawiesiła głos. - Listy...
Opowiedziała mu o swoim życiu, o matce, ojcu, ciotce i babci oraz dopiero wtedy o listach, które znalazła i o jednym, który przeczytała i wywołał w niej takie odczucia.
-Może... porozmawiasz o tym z babcią? - głaskał ją.
-Tez mi to przyszło do głowy... - przetarła oczy.
-Ja Ci mogę opowiedzieć, co ja wiem od moich dziadków.
Chciała to usłyszeć.
-Więc moi dziadkowie znają twoją babcię i twojego ś.p. dziadka od czasów przed II Wojną Światową. Mieszkali w tej samej okolicy i chodzili do tych samych szkół...

Rok 1938.
Anna kończy w tym roku 17 lat i postanowiła zorganizować przyjęcie urodzinowe dla przyjaciół. Jej najlepsza przyjaciółka, rówieśniczka Maria zwana Marysia obawiała się, że zaproszenie Antosia, Jana i Mikołaja nie jest najlepszym rozwiązaniem.
-Daj spokój. - machnęła ręką Ania na wątpliwości Maryśki. - Oni by muchy nie skrzywdzili!
-Zawsze łobuzują. - broniła swojego. - A Antoś znów będzie mnie zaczepiał głupimi odzywkami.
-To to ignoruj. - poprawiała włosy. - Jak moje włosy?
-Piękne. Antoni jest uparty jak osioł i głupi jak but.
-Dziękuje. Nic na to nie poradzisz. Nie widzisz, że mu się po prostu podobasz? Zaczepia cię, bo chcę pewnie wybrać się z Tobą na spacer. - wzięła sukienki. - Która ładniejsza?
-Czerwona. Nigdy w życiu nie umówię się z Antonim Jankowskim! - tupnęła nogą.
Na przyjęciu chłopak Anny, Andrzej przyniósł gramofon i puszczał z niego muzykę klasyczną. Pary tańczyły, inni w kącie zajmowali się rozmową, a np. Marysia stała w oknie w kuchni z dala od innych.
-Marysiu! - usłyszała głos, który ją przestraszył.
-Jasiek! - dostrzegła go. - Przestraszyłam się Ciebie.
-Nie znasz mnie już? - zażartował.
-Zamyśliłam się.
-Krążysz we własnym świecie, Maryśka. - zauważył.
-Mnie to odpowiada.
Podszedł do niej.
-Piękne niebo.
-Owszem. - westchnęła.
-A może wrócisz na przyjęcie i... czy mogłabyś zatańczyć ze mną?
Zaskoczyła ją propozycja kolegi, ale ją przyjęła. Janek był najspokojniejszy przy Antosiu i Mikołajku – jego kumplach. Jan miał piegi na twarz i rude włosy oraz szare oczy, które odziedziczył po matce. Nie był zbyt wysoki, choć wyższy od niej.
Anne i Andrzeja ucieszył fakt, że Marysia zdecydowała się włączyć w przyjęcie. Tylko Antoni miał uwagi co do tego.
-Z nim jest w stanie zatańczysz, a gdybym ja poprosił ją do tańca, to by odmówiła.
-A czy choć raz ją poprosiłeś? - spytał Mikołaj,
-Niezupełnie. Starałem się.
-Widzisz przyjacielu, nie pokazałeś jej, że zabiegasz o jej względy.
-Zamierzam dokonać tego dzisiejszego wieczoru.
-Dokładnie?
-Dokładnie przyjacielu zaprosić ją na kolację, a potem spacer.
Jan był dobrym tancerzem. Nie deptał jej po stopach. Gdy skończył się utwór, dziewczyna znów stała przy oknie z szklanką wody.
-Jasiek, jak tego dokonałeś? - wypytywał Antoś.
-Powiedziałem, że dziś jest piękne niebo i czy zechciałaby wrócić na przyjęcie i ze mną zatańczyć.
-I ona tak się po prostu zgodziła.
-Tak.
Antoni wiedział, że musi teraz podejść do Marii i zatańczyć. Chciałby, żeby przestała patrzeć na niego jak na małoletniego psotnika. Czemu tyle czasu gniewa się za ciągnięcie za warkocza jak byli małymi dziećmi?
Marysia zobaczyła, że Antek idzie w jej kierunku. Szybko odwróciła się w kierunku okna i wypiła wodę.
-Marysiu.. - zaczął.
-Antoś... - odwróciła się. - Ja właśnie idę...
-Zatańczyć?
-Tak. - odpowiedziała po chwili.
-Ze mną? - miał uśmiech na twarzy.
Odeszła bez słów i znów była na sali. Wpadła w ramiona Jaśka i znów z nim tańczyła. Antoś czuł się zazdrosny. Nie wahał się podejść do nich i spojrzeniem wymusić na Janku, żeby odstąpił mu partnerki do tańca. Tamten słowem się nie odezwał i odszedł. Marysi nie wypadło uciec, więc pozwoliła mu się objąć w tańcu. Antek nosił okrągłe okulary na nosie, a za nimi miał czekoladowe oczy. Na jego głowie zawsze luźno układała się ciemna czupryna. Na każde takie przyjęcie był ubrany elegancko w garnitur. Jedyne co się w tym wyróżniało to kolorowy krawat. Marysia nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
-Jesteś rozbawiona. - zauważył.
-Hihi, twój krawat...
-Mam tylko 2 krawaty, jeden pożyczyłem ojcu, a został tylko ten.
Antoni tańczył równie dobrze jak Janek, a może nawet i lepiej. Pierwszy raz nie dokuczał jej, był uprzejmy wobec niej. Widziała, że nie udawał. Czyżby w końcu dojrzał?
-Marysiu...
-Tak?
-Czy... tu jest nie za duszno?
-Jest.
-Chciałabyś zaczerpnąć... świeżego powietrza?
Wyszła z nim przed dom. Chwycił ją za rękę i ucałował. Zamierzał ją pocałować w usta, lecz ona się odchyliła.
-Maryśka, co jest? - spytał.
-Antek, co Ty chcesz ode mnie?
-Chcę byś była ze mną.
-Jestem teraz.
-Ale ja chcę zawsze, żebyś zawsze była ze mną. Kocham cię.
Nie spodziewała się takiego wyznania od niego. On, ten który ją ciągle zaczepiał wyznaje jej uczucie.
-Nie lubię, jak sobie ze mnie żartujesz! - oskarżyła.
-Teraz nie żartuję. - chwycił jej ramiona. - Naprawdę jestem w Tobie zakochany. Od zawsze. Chciałem, żebyś zwróciła na mnie uwagę. Wiesz, co to są końskie zaloty?
-Wiem, ale Ty byłeś złośliwy! - wyrwała mu się z ramion.
-Nie chciałem cię urazić. Może faktycznie przesadzałem, ale w miłości robisz rzeczy niemożliwe. - podszedł do niej i przyciągnął do siebie. - Jeśli naprawdę robiłem Ci przykrości, to przepraszam najmocniej. To już nigdy się nie powtórzy. - złożył pocałunek na jej wargach. Popatrzyła na niego dużymi, niebieskimi oczami, po czym uciekła do domu. Poszedł za nią. Dziewczyna rozmawiała z Anią. Antek westchnął i stanął przy Janku, gdyż Mikołaj tańczył już z Teresą.
-Wyznałem jej miłość i pocałowałem.
-Gratuluje. - poklepał go.
-Nie... zaraz potem ucieka... i teraz tam jest z Anką....
-Masz. - podał mu kieliszek wódki, więc wypił. - Dobrze Ci zrobi.
-Taaak...
Przyjaciółki rozmawiały.
-Ale Ty głupia! - machnęła ręką Ania. - Nie możesz w kółko uciekać przed Antosiem!
-Nie wierzę w jego zaloty.
-Głupia jesteś. On cię naprawdę kocha!
-Tak nagle?!
-A czy on nie powiedział, że od zawsze jest w Tobie zakochany? Poza tym, czy Antek kiedykolwiek skłamał? Czy się z Ciebie śmiał jak Ci to mówił?
-Nie...
-Maryśka... nie bądź kamień, rusz się!
Anka na widok ukochanego rzuciła mu się w szyję i trwali w długim pocałunku. Ona i Andrzej kochali się tak mocno, że to było pewne, że jak skończy 18 lat, oświadczy się jej.
Antek patrzył w stronę Marysi, lecz ta znowu gdzieś mi zniknęła z oczu. Nie był zadowolony. Nie za bardzo spodziewał się jej odmowy. Sądził, że wszystko się ułoży, ze ona też go kocha, że będą od tej pory razem. Nie udało mu się. Nie zamierzał się jednak poddawać. Będzie próbował aż do skutku. Musi mu się kiedyś udać. Wie, że Marysia jest mu przeznaczona, tylko ona o tym nie wie, lecz się dowie i to niedługo.

Listy Do M. (2)

Babcia Marysia jak zawsze ugotowała smakowitą zupę, że jej córka i wnuczka nie odmówiły sobie kolejnych porcji.
-Babciu, jesteś mistrzynią kuchni! - chwaliła Katarzyna.
-W czasach, gdy byłam w twoim wieku, to twoja babcia z niczego robiła jedzenie! - powiedziała ciotka Liza. - Choć nie zawsze mogło mi coś smakować, ale jeść coś trzeba było. Takie były czasy.
-Tylko Karolinka zawsze wszystko jadła, nie grymasząc i nie mówiąc. - dodała staruszka.
Kaśka wyobraziła sobie swoją mamę w wieku dziecięcym jak je posiłek. Po chwili zrobiło jej się smutno, że matka zawsze była porządnicka, opanowana i poważna.
-Kasiu... - objęła ją babcia. - Nie smuć się.
-Wszystko jest w porządku. - odparła kłamiąc.
Po obiedzie dziewczyna postanowiła rozejrzeć się po domku. W salonie nad kominkiem stały fotografie w ramkach. Na jednej z nich był nieżyjący już jej dziadek Antoni. Zmarł, gdy miała 5 lat. Była zbyt mała by go dobrze zapamiętać, lecz jakieś wspomnienia z nim zachowała do dziś. Kolejna fotografia przedstawiała jej mamę i ciotkę jak były dziećmi i siedziały na kanapie. Inne zdjęcie zostało zrobione jak jej babka była młodą, piękną kobietą o bujnych blond włosach, czasem wiązanych w warkocz. Pomimo upływu lat, babcia Marysia miała wciąż tak samo wielkie, niebieskie oczy. Katarzyna była pod ich wrażeniem.
Weszła po schodach i położyła plecak w pokoju, w którym będzie spać. Wcześniej należał do jej matki. Byłby pusty gdyby nie łóżko, szafa, półka na książki i biurko z krzesłem. W pokoju ciotki wisiały jeszcze plakaty zespołów muzycznych i kilka małych napisów na ścianie.
-Haha, widzisz jaka byłam młoda i szurnięta. - powiedziała ciocia. - Zostawiła niektóre plakaty, a inne wzięłam ze sobą do swojego mieszkania jak wyszłam za mąż. Do dziś trzymam je w teczce. - mrugnęła do niej okiem. - Może się chcesz zamienić?
-Nie, dzięki. - choć w głębi duszy wolała taki pokój, ale wolała nie mówić.
Znalazła się w pokoju z podwójnym łóżkiem. Po śmierci dziadka babcia Marysia przestała tu spać, gdyż czuła się zbyt w samotnie w za dużym dla niej łóżku. Kasia przyszła tu, bo chciała pooglądać pamiątki rodzinne. Popatrzyła się, czy nikt jej nie obserwuje po czym wyciągnęła szufladę. Znalazła tam głównie biżuterię. W porcelanowym pudełku znalazła dwie, związane obrączki - należały do babci i dziadka. W kolejnej szufladzie znalazła ponownie biżuterię. Pomyślała, że tyle co tu tego jest to prawdziwy majątek. Była tam też kosmetyczka, a w niej kosmetyki. Wyjęła piórnik, w którym były długopisy, kredki i ołówki. Zobaczyła też, że babka trzyma tam małą klepsydrę. Pod nią zobaczyła napis.
-Mo...na...chium... Monachium 1929.
Zastanawiała się, skąd babcia Marysia ma pamiątkę z Niemiec. Miałaby wtedy 8 lat. Może była w Monachium jako mała dziewczynka z rodzicami?
Odłożyła rzeczy i otworzyła ostatnią szufladę. Były dwie paczki kilkunastu listów. Wiedziała, że nie powinna ich czytać, lecz ciekawość ją zżerała. Jeszcze raz rozejrzała się czy nikt nie patrzy i wzięła jeden plik listów. Schowała listy za siebie i opuściła pomieszczenie. Trafiła na ciotkę.
-Fajnie tu, nie? - zapytała ciocia.
-Bardzo.
-Co będziesz robić?
-A... pójdę do pokoju po torbę, bo tam mam wodę.
-Ok.
Dziewczyna szybko zamknęła się w pokoju i wsadziła plik listów do torebki. W każdej chwili może wejść ciotka lub babka, więc wolała je poczytać w jakimś spokojnym miejscu. Pomyślała o ogrodzie albo gdzieś nad jeziorkiem.
Ciotka wyjeżdżała już.
-Bądź grzeczna! - powiedziała żegnając się z siostrzenicą.
I tak została już tylko z babcią i sąsiadami. Pomyślała o Damianie i jego niezwykłych oczach. Chciała, by był teraz obok i ją objął, ale tak mocno, przyciągnął ją do siebie i przytulił.

Kilka dni później postanowiła sobie, że w końcu weźmie się za przeczytanie listów. Oznajmiła babci, że idzie na jezioro, a babka skinęła tylko głową. Dróżka znów prowadziła między drzewa. Czuć było zapach sosen. Po chwili już była na miejscu. Kochała patrzeć na jeziora, rzeki, morza, oceany... woda koiła w niej wszystko. Usiadła na małym wzgórku, a drzewa za nią dawały jej cień. Zrobiła wdech i wydech. Teraz poczuła świeże powietrze.
Wyjęła plik listów. Ostrożnie wyjęła pierwszy. Na kopercie napisane było „Aleksander Kowalow”.
-Rosjanin... - szepnęła.
Miała już wyjąć list, gdy to nagle usłyszała radosny krzyk i zobaczyła skok do wody. Została trochę ochlapana. Szybko schowała rzeczy do torby i próbowała dostrzec, co się stało. Z wody wypłynął... Damian.
-Przepraszam, nie chciałem cię ochlapać. - powiedział.
-Nic się nie stało. - odparła.
Znów się zanurzył i podpłynął do brzegu. Wyszedł z wody i mogła się przyjrzeć jego ciału. Miał na sobie tylko kąpielówki, więc zobaczyła jego obnażony, nieco owłosiony tors jak nogi. Był dobrze zbudowany, nie był ani wychudzony ani otyły. Był w sam raz. Dla niej.
-Ładna dziś pogoda. - zaczął siadając obok niej. - Idealna do kąpieli.
-I odpoczynku. - powiedziała.
-Nie kąpiesz się?
-Mogę się później zmoczyć.
-A popływać?
-Nie umiem. - objęła swoje nogi.
-Mogę cię nauczyć. - uśmiechnął się.
-Dzięki, pomyślę nad tym.
Siedzieli przez chwilę nie zamieniając słowa i patrzyli na niebo.
-Zachód słońca. - powiedział.
-Tak...
Powoli przysunął swoją dłoń i chwycił jej dłoń. Czuła, jak pali się w środku. Chciała z tego powodu zabrać rękę, lecz marzyła, by to zrobił.
Spojrzała na zegarek.
-Muszę już iść. - wyrwała swoją dłoń udając, że się śpieszy.
Wstał.
-Zostań. - powiedział.
Patrzyła na niego i serce jej biło szybciej. Znała go jeden dzień, a pragnęła go całować, tulić, wyznawać miłość co 10 sekund.
-Na razie! - uciekła.
Nie zorientowała się, że nie wzięła torby. Na szczęście on to widział, więc wziął zgubę i pobiegł za nią. Dogonił ją, gdy była na dróżce między drzewami.
-Zapomniałaś. - oddał jej.
Wiedziała, że to się musi stać, nie ucieknie przed tym. Nie mogła już odciągnąć jego palców od jej podbródka, nie mogła oderwać jego ust od swoich. To był najsłodszy pocałunek w jej życiu. Mógł trwać w nieskończoność.
-Naprawdę muszę iść. - powiedziała.
Chwycił jej rękę, gdy chciała ruszyć. Po jego minie zrozumiała, że samej jej nie puści. Trzymała się jego ramienia, szli w ciszy, lecz to im nie przeszkadzało. Zatrzymali się przed jej płotem. Pocałował jej dłoń. Przy drzwiach znowu się zatrzymali.
-Jutro o tej samej porze nad jeziorkiem? - spytała otwierając drzwi
-Z przyjemnością. - odpowiedział.
Zamknęła drzwi, lecz opierała się o nie i czuja się najszczęśliwszą osobą na świecie. On też jeszcze tam stał.
-Kocham cię, Kasiu. - usłyszała
Chciała powiedzieć, że też go kocha, lecz gdy podbiegła do okna w salonie, on już szedł w kierunku domu. Mogła od razu wybiec i rzucić mu się na szyję. Była jednak zbyt sparaliżowana tym, co powiedział. Czy wiedział, że stała po drugiej stronie? Czy chciał, by to usłyszała?
Prawie go nie znała, wiedziała tylko jak się nazywa. Nie wiedziała ile ma lat, gdzie naprawdę mieszka, jaki jest... czy można kochać kogoś kogo się nie zna? A może to jest właśnie miłość od pierwszego wejrzenia?

sobota, 23 lipca 2011

Okup (1)

Dziś w nocy po raz kolejny grupa przestępcza napadła na bank[...] Skradzione zostało ok. 100 tysięcy dollarów[...] Policja wydaje się być bezradna w tej sprawie, gdyż jeszcze nie schwytano złodziei pieniędzy[...] Miejmy nadzieje, że szybko się to skończy...

-Jesteśmy bogaci! - krzyknął dumnie Ricky.
-I sławni. - dodał Mike wskazując na ekran wiadomości.
-Dziwne, że nas nie schwytali...
-Jesteśmy profesjonalistami, brachu. - poklepał go po ramieniu. - Napady na domy, banki... psy (policja) to rozumieją, aż tak głupie nie są. Po co mają nas łapać, nie?
Wtedy wszedłem do pomieszczenia rezygnując z podsłuchiwania. Nigdy do konca im nie ufałem, mimo to byłem w ich bandzie.
-Dany! - krzyknął zadowolony Ricky i objął mnie przyjacielskim gestem.
Naprawdę nazywam się Damon Sabee, ale oni dali mi ksywę Dany Scott i mało kto znał moje prawdziwe imię.
-Całe miasto mówi o nas, Dany! - pokazywał mi TV. - Jesteśmy najlepsi! Brawo, dzieciaku.
Skończyłem wtedy dopiero co 18 lat. Byłem gówniarzem. Robiłem same złe rzeczy nie zastanawiając się co naprawdę robię. Bawiło mnie to. Nie przejąłem się, że w wieku 15 lat wywalili mnie ze szkoły, bo wagarowałem, nie uczyłem się i łobuzowałem. Nie miałem szansy mieć normalnego dzieciństwa, skoro ojciec jest alkoholikiem, a matka zmarła, jak byłem małym chłopcem. Mimo że lubiłem od czasu do czasu wypić kilka łyków piwa, obiecałem sobie, że nie skończę jak własny ojciec. Zamiast tego zostałem małoletnim przestępcą. Zacząłem najpierw kraść rzeczy kolegom w szkole, a potem kradłem jedzenie ze sklepu, bo ojciec wszystko przepijał. Chodziłem głodny, dlatego musiałem sobie jakoś radzić, a diabeł mnie podkusił, żebym zrobił coś złego. Mieszkałem akurat w tak biednej dzielnicy, że takich typków jak ja było trudno policzyć na palcach. Zadawałem się z nimi, razem napadaliśmy na sklepy czy włamywaliśmy się do domu. Byłem przez to w poprawczaku, bo „kumple” nie raz mnie wystawili. Tam mi nie pomogli wyjść na prostą, a bardziej pomogli zrobić ze mnie profesjonalistę w przestępstwach. Niestety to smutna prawda. Z każdym przestępstwem byłem nieuchwytny, policja nie potrafiła znaleźć śladów prowadzących do mnie albo znajdowała do kogoś innego, najczęściej do dawnych kolegów, których z zemsty wrobiłem. Pomyślałem wtedy, że siedzenie za kratami dobrze im zrobi. Zamieszkałem w małym mieszkaniu po jednym z nich. Żyłem skromnie, kasę oszczędzałem. Przez to w schowku miałem dużą sumkę. Zacząłem od remontu, pomalowałem ściany, wymieniłem meble, dywany, kupiłem jakieś śmieszne dodatki. Na ciuchach się nie znałem, nosiłem zawsze jeansy, bluzkę, długą bluzę, addidasy i czapkę z daszkiem. Wszystko sam. Zawsze sam. Bez nikogo. Nikt nie był mi potrzebny ani ja komuś. Któregoś dnia przechadzałem się nocą i czułem za sobą czyjąś obecność. Obejrzałem się i zobaczyłem w dali czarne auto. Ktoś mnie śledził. Szedłem dalej spokojnie. Samochód w końcu tak podjechał, że był na równi ze mną. Otworzyła się szyba a z niej wychylił się jakiś koleś.
-Wsiadaj młody, podwieziemy cię.
-Nie dziękuje. - odpowiedziałem.
-Wiemy, kim jesteś, możesz nam ufać.
-Nie potrzebuje nikogo.
-Damonie, nie bądź egoistą.
Nie wiedziałem, skąd znali moje imię.
-Będę.
Zatrzymał się w pojeździe i wysiadło ich dwóch, w garniturach. Jeden pokazał, że ma broń, a ten co ze mną gadał wyciągnął dłoń.
-Zaufaj nam. - puścił oczko.
Wiedziałem, że mi nie odpuszczą, a sensu nie ma uciekać. Pomyślałem, że później mogą mnie zabić, ale byłem tak pesymistycznym człowiekiem, że nie miało to dla mnie znaczenia. Wsiadłem. Pomiędzy nimi.
-Jestem Ricky. - przedstawił się ten gadający. - A to Mike. - wskazał tamtego, więc uścisnąłem jego dłoń. - Pojedziesz z nami do naszej bazy. Tam nikt nas nie znajdzie.
Dojechaliśmy do prawie pustej dzielnicy. Nic tu się nie działo, jakby nikt nie żył. Między budynkami skręciliśmy i zeszliśmy po schodach, które doprowadziły nas do drzwi. Szliśmy korytarzem, po czym byliśmy w sali z wielkim stołem, na którym leżała broń, a dalej był stoliczek z krzesełkami, a na nim piwo.
-Jesteśmy małą grupą przestępczą. - wyjaśnił gaduła. - Dowiedzieliśmy się o Tobie, jesteś perfekcyjny.
-Nadajesz się, żeby być jednym z nas. - odezwał się Mike.
-Nie masz wyjścia, jesteś jednym z nas.
Nie cierpiałem mieć współpracowników, ale wolałem milczeć. I tak im nie ufałem. Nikomu nie ufałem.
-Obowiązuje cię tu pseudonim, jak nas wszystkich. Będziesz... Dany Scott...
Po przyjęciu „chrzestu” z nimi kradłem w sklepie, włamywałem się do domów. Zaplanowaliśmy też skok na bank i to co do każdego punktu. Każdy miał określony plan działania. Poszło wszystko po naszej myśli – Mike miał broń, ja zabierałem kasę, a Ricky pilnował ludzi w banku.
Wtedy gdy wszedłem do naszej kryjówki i zobaczyłem nas w TV, nie zrobiło to na mnie wrażenia. Interesował mnie podział kasy, jaką ukradliśmy. Marzyłem kupić sobie samochód i nowe ubrania.
-Spokojnie Dany! Chodź.
Usiedliśmy przy stole. Policzyliśmy pieniądze jeszcze raz.
-100 tysięcy. - powiedziałem.
Ricky rozliczył.
-Dany dostanie 50 tysięcy, ja 40 tysięcy, a Ty 10 tysięcy.
-Czemu ja najmniej?! - Mike się wkurwił – nie ma na to innego określenia.
-Bo zrobiłeś najmniej.
-Pieprzony... - miał dokończyć, gdy to Ricky przystawi mi pistolet do czoła.
-W tym zespole... najwięksi zgarniają najwięcej... - odsunął po chwili lufę.
Ricky mnie faworyzował, Mike'a poniżał. Wg niego byłem „tym wielkim”. Dziwacznie się przy mnie zachowywał, dawał mi cukierki, głaskał, obejmował... w jego wykonaniu to było dziwne.
Dostałem kasę. Kupiłem Ferrari od kolegi Rickiego oraz kupiłem nowe buty, kilka koszulek i bluz. Tylko czapkę z daszkiem wciąż miałem tą samą. Chyba z sentymentu, ponieważ kupiłem ją za uczciwie zarobione pieniądze, jakie uzbierałem rozdając ulotki. Potrzebowałem też kupić sobie nowe łóżko, tamto strasznie skrzypiało. Wtem pojawił się gaduła i mi pożyczył. Kolejny raz pokazał, że zbyt mnie uwielbia.
-Nie musisz oddawać, chyba, że tak bardzo chcesz.
-Jeśli pożyczasz, to musisz oddać. - powiedziałem. - Moja zasada.
-A kradzione?
-Kradzione już nie.
Któregoś dnia Ricky znowu zamarzył sobie napaść na dom. Tym razem jakiś bogaczy.
-Facet snob, kocha tylko pieniądze i dziwki po drodze. Kobietka zna wszystkie kosmetyczki i poprawia urodę, ale „kochany” ma to w dupie. A córeczka porządnicka, nie kochana przez rodziców i nudna w swej doskonałości. Brakuje jej rozrywek.
-Nie idę na to. - powiedziałem.
-Dlaczego? Dany, co Ci?
-Jestem zmęczony, sami to zróbcie.
-Bez Ciebie to nie to samo.
-Chcę się przespać, jestem zmęczony.
-Niech idzie. - odezwał się Mike. - Damy radę.
-To twoje życie, Dany! Spójrz – znów mnie objął ramieniem. - Znowu się wzbogacisz i utrzesz tym bogaczom i pokażemy im, że pieniądze to nie zabawki.
Nie przekonało mnie.
-Chcę być sam.. na razie...
-Ok, ruszamy sami. - położył kartkę. - Tu jest adres.
Olałem to i tak. Miałem wtedy dosyć napadów. Przecież zawsze ryzykowałem. Chciałem choć chwilę odpocząć. Usiadłem przy stoliku i łyknąłem piwa. Nie smakowało mi. Pograłem sam ze sobą w karty. Następnie położyłem się na sofie, okryłem kocem, przysłoniłem twarz czapką i przysnąłem. Obudziło mnie straszne walenie i krzyki kobiece oraz męski śmiech. Zerwałem się i nie rozmyślając sięgnąłem po broń. Nagle drzwi się otworzyły, wpadł rozbawiony Ricky, a za nim Mike trzymał wyrywającą się dziewczynę, która krzyczała i płakała.
-Oto nasza mała przynęta. - powiedział gaduła.
-Mała cnotka bogaczy. - dodał milczek.
-Wypuście mnie! - darła się, więc Mike uderzył ją w twarz.
Miałem szacunek dla kobiet, więc za ten gest omal nie wyskoczyłem z siebie.
-Teraz rodzice muszą nam zapłacić dużo za nią. To było genialne.
-Co wy chcecie zrobić? - spytałem oszołomiony.
-Trochę ją tu potrzymamy, pobawimy się nią dopóki rodzice nie zapłacą okupu wartości... 10 milionów.
Szalone i chore – tak pomyślałem. Myślałem, że tylko ich okradną, a oni kosztem dziewczyny chcą wyciągnąć od jej starych jak najwięcej kasy.
-Mała jest do waszej dyspozycji. - powiedział na koniec Ricky i zasiadł przy stoliku i przeglądał jakieś papiery.
Mike powalił ciałem porwaną i próbował z niej zedrzeć ubranie. Nie wytrzymałem, podbiegłem i uderzyłem do w głowę. Gdy upadł, skopałem do w brzuch, krocze i ponownie w głowę. Następnie przystawiłem do jego głowy broń.
-Zostaw ją.. - mówiłem przez zaciśnięte zęby. - zrozumiano!? - krzyknąłem.
Gaduła przestał zajmować się swoimi sprawami.
-Dany... zawsze wiedziałem, że masz potencjał... tak bić się o kobietę... teraz możesz zrobić z nią co chcesz. - zaśmiał się.
Gniewnie na niego spojrzałem i odpowiedziałem.
-Zabieram ją... jesteście chorzy.
-Chyba nie zwrócisz ją rodzicom, co? - znów się zaśmiał.
Nie wiedziałem, gdzie mieszkają, więc taka opcja odpadała. A nawet gdyby to by mnie wzięli za nich. Byłbym po raz pierwszy niewinny.
Schyliłem się do niej, miała spuszczoną głowę, ale po chwili spojrzała na mnie błękitnymi, zapłakanymi oczami i to tak smutnymi. Miała tak delikatną twarz, czarne, długie włosy i niebieską sukienkę. Dziewczyna była piękna.
Podałem je dłoń. Nie chwyciła.
-Wolisz tu zostać i być gwałconą przez nich czy wolisz się schować?
Zaczęła podnosić, lecz była zbyt obita, by zrobić to na własnych siłach. Podniosłem ją biorąc na ramiona.
-Nie uciekaj Dany! - krzyknął Ricky.
Wsadziłem ją do samochodu na tylne siedzenia, by mogła poleżeć. Dałem jej koc do okrycia. Przez jazdę nic się nie odzywała, prawie nie ruszała. Patrzyłem w tylnym lusterku na nią. Miała w sobie coś, co próbowałem rozgryźć. Wydała mi się taka tajemnicza. Gdy dojechałem, miała zamknięte oczy, ale nie spała. Znów wziąłem ją na ręce. Dopiero wtedy chwyciła delikatnie mojej szyi by się trzymać. Czułem jej zimne dłonie. A gdy ją niosłem, była taka drobniutka i leciutka.
W mieszkaniu położyłem ją na swoim nowym łóżku. Postanowiłem spać na kanapie. Gdy miałem odejść, ona usiadła na łóżku i spuściła wzrok. Usiadłem na brzegu.
-Powiesz chociaż jak masz na imię?
Milczała.
-Czy oni.... - zacząłem, lecz przerwała mi.
-Eleanor...
-Słucham?
-Eleanor...
Tak brzmiało jej imię, wypowiedziane słabym, cichym, delikatnym głosem.
-Eleanor... - powtórzyłem. - Piękne imię...
Dalej już milczała.
-Chcesz picie, żarcie.. cokolwiek?
Cisza.
-Rozumiem, że nic... nic Ci tu nie grozi, nic Ci nie zrobię.... - patrząc na jej twarz zasłoniętą gęstymi włosami powiedziałem – Idź spać. - wstałem, a w progu na koniec dodałem. - Dobranoc Eleanor.
Leżąc na kanapie myślałem o niej. Tylko raz widziałem jej twarz. Chciałem ją ujrzeć jeszcze raz, ale bez zapłakanych spojrzeń i kamiennej miny. Pragnąłem widzieć jak na jej buzi gości uśmiech a jej oczy świecą tak na niebiesko.
Obudziłem się i okazało się, że nie pierwszy. Dziewczyna stała przy stole. Podniosłem i dostrzegłem, że na stole jest nakryty obrus a na nim są kanapki i herbata. Zobaczyła mnie i od razu spuściła wzrok. Jej twarz wygląda już normalnie, a na twarzy malowały się różowe rumieńce.
Wstałem i przyjrzałem się bliżej.
-Czy to dla mnie? - wskazałem.
Tylko pokiwała twierdząco.
Nigdy mi nikt nie zrobił śniadania. Byłem zaskoczony i to mile.
-Dzięki... - wydusiłem w końcu.
Zasiadłem i jadłem, smakowało mi. Eleanor kręciła się po pokoju.
-Jadłaś już?
Znów tylko skinęła, po czym zniknęła z moich oczu. Gdy zjadłem, poszedłem umyć zęby, po czym udałem się do pokoju po ciuchy. Tam zauważyłem, że łóżko było pościelone, odzież na nim, a ona obok. Zadziwiła mnie po raz drugi.
-Dziękuje. - tylko to mogłem powiedzieć.
Idąc do łazienki zauważyłem, że nawet kanapa jest pościelona.
Od tej pory poznawałem plusy mieszkania z kimś.
Skończyłem i wychodząc akurat trafiłem na nią, gdy byłem tylko w ręczniku. Zawstydziła się.
-Wiesz... naprawdę dzięki... nie musisz za mnie tego robić, ale... no... dziękuje... - powiedziałem.
Myślałem, że znowu nic nie powie, lecz się odezwała.
-Lubię pomagać.
Patrzyłem na nią, więc ona musiała w końcu to odwzajemnić.. W tych oczach miała coś niezwykłego. Mogłem na nie patrzeć bez przerwy.
Odważyłem się uśmiechnąć do niej, tak trochę. Odwzajemniła delikatnym uśmiechem, po czym znowu uciekła mi. I tak był to już plus. Byłem na dobrej drodze oswajania. Miałem nadzieje, że będzie coraz lepiej. Byłem tego pewien. Mój pesymizm przestał się ujawniać. Wreszcie.