Lisabell dostrzegła na
niebie jasny punkt, który zbliżał się w ich stronę. Rhiannon chwyciła
siostrę za rękę i cicho powiedziała
– Czas na przemianę, maleńka.
Lisa
tylko skinęła głową. Chwilę później poczuły znajome mrowienie na
plecach. Rhiannon przeciągnęła się i rozpostarła swoje skrzydła. Były
czarne, z butelkowozielonymi przebłyskami – podobnie jak reszta jej
stroju. Skórzany gorset nie tylko ozdabiał, ale także trzymał zwiewne
kimono o kroju przypominającym surdut, tworząc zgraną całość z ciężkimi
butami, łańcuchami na szyi i nabitą ćwiekami bransoletą. Włosy spięte w
długi koński ogon spływały kaskadami na jej plecy i ramiona. Lisabell
delikatnie przeczesała swoje skrzydła. Jej w większości czarne pióra
miejscami miały ciemnofioletową barwę. Delikatna sukienka w tej samej
gamie kolorów, z półdługim, rozkloszowanym rękawem i wykończona
dopasowaną kamizelką opadała jej do kolan wraz z dwoma grubymi
warkoczami. Lekkie buty i delikatne bransoletki wykańczały jej strój.
Cała przemiana nie trwała dłużej niż kilka sekund, jednak to wystarczyło, by tajemniczy kształt gdzieś zniknął.
- Nie szkodzi – stwierdziła Rhiann – nie ucieknie daleko. Leć na wschód. Ja poszukam w drugim kierunku.
Zaczęły
wypatrywać czegoś, co na pewno nie powinno być częścią miejskiego
krajobrazu. Niedługo obie zobaczyły tajemnicze sylwetki przemykające
chyłkiem w ciemnych zakątkach miasta. Osobne śledzenie ich doprowadziło
je w jedno miejsce – niewielki zagajnik w parku północnym. Sylwetki
okazały się być dwójką młodych mężczyzn. Jeden z nich, szatyn był wyższy
o głowę od Rhiannon (której przecież nie brakowało centymetrów wzwyż), a
jego spojrzenie było co najmniej bezczelne. Spoglądał na Rhiann z
ironicznym uśmieszkiem błąkającym się na ustach i nieprzyjemnym błyskiem
w ciemnych oczach. Drugi, blondyn, wyglądał na sporo młodszego od
pierwszego. Był niższy i wydawał się nieco sympatyczniejszy. Miał
poważne spojrzenie i jasną twarz. Założył kosmyk włosów za ucho i
skierował spojrzenie szmaragdowych oczu na Lisabell.
-
Nie wyszło wam to na górze. – Rhiann wskazała niebo – takie coś
dzieciaki na dziesiątym stopniu wtajemniczenia potrafią lepiej. Wiecie,
taka chęć popisywania się i demonstracji nieposiadanej siły jest
charakterystyczna dla facetów z syndromem niedojebania…
-
Cięty język, mała dziwko. Uspokój hormony, chociaż… tylko one działają w
twojej główce. Bez nich tam będzie pusto. – odparł czarny nie
przestając ironicznie się uśmiechać.
Dziewczyna zacisnęła pięści.
- Jeżeli chcesz, skurwielu, to pokażę ci co takie, jak to zgrabnie określiłeś, małe dziwki potrafią.
-
To nie będzie konieczne, ślicznotki – wtrącił się drugi, widząc że obie
siostry są przygotowane na wszystko. – Mamy wiadomość dla waszego guru.
-
Przekażcie mu, rzecz jasna jeśli zapamiętanie dwóch zdań to nie jest
zbyt wielki wysiłek dla waszych kilku szarych komórek, że jeżeli nie
spełni obietnicy danej naszemu guru, to my zajmiemy się wami i może być
pewien, że was więcej nie zobaczy.
-
Powiadasz – roześmiała się mu w twarz Rhiann. – Na to wygląda, że twój
poziom inteligencji jest przeciwnie proporcjonalny do ilości
testosteronu, więc z łaski swojej weź tę swoją wiadomość i wsadź waszemu
guru w dupę.
To w końcu sprowokowało
czarnego. Uderzył dziewczynę wiązką mocy a ona, przez moment
nieprzygotowana na odebranie ataku, zgięła się wpół i straciła na chwilę
oddech.
- To było skurwysyństwo – syknęła Lisabell i już chciała oddać mu pięknym za nadobne, kiedy obaj roześmiali się i zniknęli.
- Co to, kurwa było?! – jęknęła Rhiannon.
-
Jak już powiedziałaś, dwa samce z syndromem niedojebania. Nic ci nie
jest? – Lisa była nieco zmartwiona, chciała przytulić siostrę.
- Nie, nic. – odparła, delikatnie odwzajemniając uścisk. - Chodź do domu. Straciłam ochotę na obiad w mieście.
Dziewczyny
przemieniły się z powrotem i skierowały się do domu. Tam zamówiły pizzę
i postawiły na stole jedną z kilku butelek domowej sake sprzed kilku
tygodni.
-
Ta może będzie już dobra. Trzeba nakarmić Behemoth’a. – powiedziała
Rhiann i rozejrzała się za karmą dla kota. – Właściwie to gdzie on jest?
- Kici, kici! – Lisa schyliła się pod stół. – A! Tu cię mam! – kot przygotowywał się właśnie do skoku.
-
Behoś, nie! – krzyknęła Rhiann, ale było już za późno. Stała się
„kotostrofa” – butelka ryżowej wódki wylądowała na podłodze i się
rozbiła.
- Kurwa… - dziewczyny zaklęły chórem. W tym samym momencie rozbłysnęło małe światełko i rozległ się głos guru Pralayi
- Strażniczki, zapraszam na zgromadzenie.
Dziewczęta spojrzały na siebie i bez zbędnych dyskusji chwyciły się za ręce. Zniknęły wraz ze światełkiem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz