CLICK HERE FOR BLOGGER TEMPLATES AND MYSPACE LAYOUTS »

piątek, 18 maja 2012

Tainted Gift (1)

Lisabell dostrzegła na niebie jasny punkt, który zbliżał się w ich stronę. Rhiannon chwyciła siostrę za rękę i cicho powiedziała
– Czas na przemianę, maleńka.
Lisa tylko skinęła głową. Chwilę później poczuły znajome mrowienie na plecach. Rhiannon przeciągnęła się i rozpostarła swoje skrzydła. Były czarne, z butelkowozielonymi przebłyskami – podobnie jak reszta jej stroju. Skórzany gorset nie tylko ozdabiał, ale także trzymał zwiewne kimono o kroju przypominającym surdut, tworząc zgraną całość z ciężkimi butami, łańcuchami na szyi i nabitą ćwiekami bransoletą. Włosy spięte w długi koński ogon spływały kaskadami na jej plecy i ramiona. Lisabell delikatnie przeczesała swoje skrzydła. Jej w większości czarne pióra miejscami miały ciemnofioletową barwę. Delikatna sukienka w tej samej gamie kolorów, z półdługim, rozkloszowanym rękawem i wykończona dopasowaną kamizelką opadała jej do kolan wraz z dwoma grubymi warkoczami. Lekkie buty i delikatne bransoletki wykańczały jej strój.
Cała przemiana nie trwała dłużej niż kilka sekund, jednak to wystarczyło, by tajemniczy kształt gdzieś zniknął.
- Nie szkodzi – stwierdziła Rhiann – nie ucieknie daleko. Leć na wschód. Ja poszukam w drugim kierunku.
Zaczęły wypatrywać czegoś, co na pewno nie powinno być częścią miejskiego krajobrazu. Niedługo obie zobaczyły tajemnicze sylwetki przemykające chyłkiem w ciemnych zakątkach miasta. Osobne śledzenie ich doprowadziło je w jedno miejsce – niewielki zagajnik w parku północnym. Sylwetki okazały się być dwójką młodych mężczyzn. Jeden z nich, szatyn był wyższy o głowę od Rhiannon (której przecież nie brakowało centymetrów wzwyż), a jego spojrzenie było co najmniej bezczelne. Spoglądał na Rhiann z ironicznym uśmieszkiem błąkającym się na ustach i nieprzyjemnym błyskiem w ciemnych oczach. Drugi, blondyn, wyglądał na sporo młodszego od pierwszego. Był niższy i wydawał się nieco sympatyczniejszy. Miał poważne spojrzenie i jasną twarz. Założył kosmyk włosów za ucho i skierował spojrzenie szmaragdowych oczu na Lisabell.
- Nie wyszło wam to na górze. – Rhiann wskazała niebo – takie coś dzieciaki na dziesiątym stopniu wtajemniczenia potrafią lepiej. Wiecie, taka chęć popisywania się i demonstracji nieposiadanej siły jest charakterystyczna dla facetów z syndromem niedojebania…
- Cięty język, mała dziwko. Uspokój hormony, chociaż… tylko one działają w twojej główce. Bez nich tam będzie pusto. – odparł czarny nie przestając ironicznie się uśmiechać.
Dziewczyna zacisnęła pięści.
- Jeżeli chcesz, skurwielu, to pokażę ci co takie, jak to zgrabnie określiłeś, małe dziwki potrafią.
- To nie będzie konieczne, ślicznotki – wtrącił się drugi, widząc że obie siostry są przygotowane na wszystko. – Mamy wiadomość dla waszego guru.
- Przekażcie mu, rzecz jasna jeśli zapamiętanie dwóch zdań to nie jest zbyt wielki wysiłek dla waszych kilku szarych komórek, że jeżeli nie spełni obietnicy danej naszemu guru, to my zajmiemy się wami i może być pewien, że was więcej nie zobaczy.
- Powiadasz – roześmiała się mu w twarz Rhiann. – Na to wygląda, że twój poziom inteligencji jest przeciwnie proporcjonalny do ilości testosteronu, więc z łaski swojej weź tę swoją wiadomość i wsadź waszemu guru w dupę.
To w końcu sprowokowało czarnego. Uderzył dziewczynę wiązką mocy a ona, przez moment nieprzygotowana na odebranie ataku, zgięła się wpół i straciła na chwilę oddech.
- To było skurwysyństwo – syknęła Lisabell i już chciała oddać mu pięknym za nadobne, kiedy obaj roześmiali się i zniknęli.
- Co to, kurwa było?! – jęknęła Rhiannon.
- Jak już powiedziałaś, dwa samce z syndromem niedojebania. Nic ci nie jest? – Lisa była nieco zmartwiona, chciała przytulić siostrę.
- Nie, nic. – odparła, delikatnie odwzajemniając uścisk. - Chodź do domu. Straciłam ochotę na obiad w mieście.
Dziewczyny przemieniły się z powrotem i skierowały się do domu. Tam zamówiły pizzę i postawiły na stole jedną z kilku butelek domowej sake sprzed kilku tygodni.
- Ta może będzie już dobra. Trzeba nakarmić Behemoth’a. – powiedziała Rhiann i rozejrzała się za karmą dla kota. – Właściwie to gdzie on jest?
- Kici, kici! – Lisa schyliła się pod stół. – A! Tu cię mam! – kot przygotowywał się właśnie do skoku.
- Behoś, nie! – krzyknęła Rhiann, ale było już za późno. Stała się „kotostrofa” – butelka ryżowej wódki wylądowała na podłodze i się rozbiła.
- Kurwa… - dziewczyny zaklęły chórem. W tym samym momencie rozbłysnęło małe światełko i rozległ się głos guru Pralayi
- Strażniczki, zapraszam na zgromadzenie.
Dziewczęta spojrzały na siebie i bez zbędnych dyskusji chwyciły się za ręce. Zniknęły wraz ze światełkiem.

0 komentarze: