CLICK HERE FOR BLOGGER TEMPLATES AND MYSPACE LAYOUTS »

piątek, 18 maja 2012

Tainted Gift (3)

Rhiannon i Duriel nie potrafili dojść do porozumienia. Kiedy Lisa i Judi gdzieś zniknęli rozpętało się piekło.
- Jesteś największym sukinsynem, jakiego spotkałam.
- Być może, ale to działa w dwie strony, szmato.
Rhiann rzuciła w niego gaciami z lampki
- Sprzątaj po sobie, kutasie.
- Uważaj, kurwo bo cię posłucham. – zaśmiał się szyderczo
- Odszczekaj to skurwielu. Natychmiast!
- Chciałabyś. – Duriel zainteresował się właśnie drugą, świeżo przyrządzoną przez dziewczyny butelką sake, która dopiero dojrzewała.
- Zostaw to! – Rhiann podbiegła do niego chcąc mu wyrwać trunek, lecz było za późno. Upił łyk i rzucił butelką o podłogę.
- Co za świństwo. – skwitował krótko. Tego już było za wiele. Dziewczyna wzięła pierwszą lepszą rzecz, którą miała pod ręką i rzuciła nią w Duriela. Uchylił się w porę. Kiedy się wyprostował wyglądał na rozjuszonego. Behemoth, który wyczuł zagrożenie rzucił się na chłopaka z obnażonymi kłami i pazurami.
- Tak jest, Behoś, ugryź tego palanta! – zaśmiała się Rhiannon. Duriel lekko spanikowany chwycił kota i odrzucił go na kanapę, a ten zwinął się w kłębek cicho fukając.
- Doigrałaś się, suko. – warknął i rzucił się na nią, przewracając dziewczynę na podłogę. Uklęknął nad nią okrakiem, przytrzymując jej nogi i ręce tak, że nie mogła się ruszyć.
- Puść mnie! – próbowała się szarpać, ale każdy gwałtowny ruch powodował, że chłopak trzymał ją coraz mocniej.
- Zapomnij. – znów przybrał na twarz ten swój ironiczny uśmieszek. Spojrzał jej w oczy i nachylił się by ją pocałować. Początkowo dziewczyna usiłowała z nim walczyć, ale w końcu emocje wzięły nad nią górę i odpowiedziała na pocałunek. Kiedy się od siebie oderwali Duriel spojrzał na nią z niemałym zainteresowaniem, jakby badał jak daleko może się posunąć. Najwyraźniej wyniki obserwacji były pozytywne, bo uśmiechnął się triumfalnie. Zaczęli zrywać z siebie ubrania. Oboje mieli przyspieszone oddechy. W końcu ich ciała się połączyły. Z gardła dziewczyny zaczęły wydobywać się ciche jęki, które powoli stawały się coraz głośniejsze.
- Dobrze ci, suko. – zamruczał jej do ucha Duriel przy okazji przygryzając jej szyję.
- Tak i lepiej uważaj, skurwielu, żebyś za szybko nie wysiadł… - jęknęła w odpowiedzi i przyciągnęła do swojej twarzy jego głowę by namiętnie go pocałować.
Po wygranym meczu Lisabell szła z Damonem do parku. Judiego w drodze do domu coś tknęło i zamiast wrócić, skierował się w stronę tego samego miejsca co para. Tam ich zobaczył. Szli objęci, co chwila okazując sobie uczucia. Poczuł, że jego żołądek jest lekko ściśnięty. Zaczął myśleć o micie, który usłyszał od dziadka. O micie, który był określany jako miłość. Pogrążony w myślach nie zauważył dokąd zmierza. W porę zorientował się dopiero, kiedy prawie wpadł na Lisę i Damona siedzących na ławeczce i rozmawiających ze znajomymi z drużyny. Usłyszał strzęp rozmowy
- Musimy uczcić mecz, idziemy na pizzę! Lisa weź Judiego, przecież to jego zasługa! Obiecasz, że przyjdziecie razem?
- Oczywiście – chłopak wyszedł z ukrycia i podszedł do nich uśmiechnięty. – Przepraszam, usłyszałem znajomy głos, który mówił coś o mnie i o pizzy.
- Zgadza się. – odparł chłodno Damon. – Ale to cię nie upoważnia do podsłuchiwania. Lisa, kto to jest?
- To właśnie Judi, mój… daleki kuzyn! – skończyła szybko zdanie zezując gdzieś w bok. Damon spojrzał na nią podejrzliwie.
- Nie wiem kim jesteś, ale jak ją dotkniesz…
- Nie dotknie. – przerwała mu Lisabell. Rozległ się dźwięk telefonu. Damon odebrał.
- Przepraszam, muszę iść. Pa kochanie. – pocałował Lisę. – A ciebie mam na oku. – oddalił się. Znajomi z drużyny też mruknęli jakieś pożegnanie, wyrażając nadzieję, że zobaczą się wszyscy wieczorem.
- Przepraszam. – powiedział do Lisy. – Idziemy na to spotkanie?
- Tak… - chwile się zawahała. – Na to wygląda, że Damona nie będzie.
- Fajnie… - zadumał się. Zapanowała niezręczna cisza. – To może… wróćmy do domu? Póki jeszcze się nie pozabijali?
Lisa skinęła głową. Szli obok siebie w ciszy, jakby się w ogóle nie znali.
- Ile… ile masz lat? – zapytał nieśmiało Judi.
- Dam nie pyta się o wiek.
- Przepraszam. – nieco się speszył – ja mam 20…
- 17.
Znów zapadła cisza.
- A od zawsze jesteś czarodziejką? – za wszelką cenę chciał podtrzymać rozmowę.
- Cóż… Od urodzenia miałyśmy z Rhiannon moc, ale dowiedziałyśmy się dopiero jak ja miałam 4 latka.
- A rodzice?
- Nie wiem. Właśnie wtedy zginęli w wypadku. Wychowała nas babcia, a guru się nami opiekował i szkolił nas od dziecka.
- Ja też jestem sierotą. W domu dziecka poznałem Duriela i do tej pory jest dla mnie jak brat.
- Dla mnie to ostatni skurwiel.
- Ma trudny charakter, ale jest bardzo inteligentny, a kiedy na kimś mu zależy to odda za tą osobę wszystko, nawet życie. – powiedział Judi.
- Najwyraźniej jednak nie zależy mu na dobrych relacjach z innymi ludźmi. A z resztą… nieważne. – po raz pierwszy się do niego uśmiechnęła.
Dotarli do domu. Otwarli drzwi. Bałagan jaki był wcześniej, taki był i teraz. Z tą różnicą, że na podłodze leżeli nadzy Duriel i Rhiannon.
- Kurwa… - jęknął Judi.
- Czyżbyście… byli zakochani? – zapytała cicho i trochę naiwnie Lisa.
- Nie wierzę w miłość, dziecko. Wierzę tylko w pieprzenie. – odpowiedział Duriel.
- Dla ciebie liczy się tylko pieprzenie? No tak, ty przecież nie wiesz co to miłość, bo nie masz serca! – powiedziała Lisabell.
- Co ty wiesz o życiu, niemowlaku… Bajeczek się naoglądałaś. – prychnął Duriel.
- Tak się składa, że ja mam dwie osoby które kocham i które kochają mnie. A ty nie masz nikogo bo jesteś skurwysynem pozbawionym jakichkolwiek uczuć! – wrzasnęła i uciekła, trzaskając drzwiami.
Judi wolał się wycofać i nie wdawać w żadne dyskusje. Kiedy wyszedł, Duriel pod nosem mruknął
- Głupia smarkula.
- Nie waż się tak mówić o mojej siostrze! – wkurzyła się Rhiannon.
- Coś ci nie pasuje, dziwko?
- Tak, twoje skurwysyńskie zachowanie.
- Trudno. – skwitował i znów zaczął całować dziewczynę.

0 komentarze: