Minęły już tygodnie, odkąd to Duriel i Judi - zgodnie z misją, zamieszkali z Rhiannon i Lisabell w ich domku razem. Od tego czasu wiele się zmieniło - co prawda Duriel i Rhian dalej byli ze sobą w konflikcie, to teraz taka sprzeczka kończyła się w łóżku. Zaś Judi i Lisa polubili się i potrafią się dogadać ze sobą. Być może nawet on dostrzegł, że Liz ma w sobie coś...
Nadszedł ranek. Tego dnia było wyjątkowo słonecznie i ciepło. Niestety, obowiązki obowiązkami - a to do pracy, a to do szkoły... No właśnie... Lisabell?
-Wstawaj, Ty śpiochu! - jej starsza siostra weszła do jej pokoju. Odsłoniła żaluzje i oznajmiła dziewczynie, że jest już późno i powinna się szykować do wyjścia na uczelnię. Młoda niechętnie wyczołgała się z łóżka, które to nocą było nieprzyjemne, a teraz jest takie ciepłe i miłe. Jeszcze zaspana, ale na nogach uznała, że najpierw pójdzie do łazienki. Weszła... i po chwili wyszła tak szybko, że nie minęło nawet 5 sekund.
-Ktoś tam był? - spytała ją Rhiannon.
-Judi... - wypowiedziała ledwo, a jej twarz płonęła na czerwono.
-Sądziłam, że takie widoki nie są ci obce. - mrugnęła jednym okiem.
Lisabell nie odpowiedziała, stojąc w miejscu jak kołek i czując, że ma natłok myśli. Owszem, widok nagiego mężczyzny nie był nowością dla niej. Nie spodziewała się tylko, że ujrzy Judiego w takim stanie. Nie wiedziała, czy ma prawo się to jej spodobać. Niby nic specjalnego, ale dla Liz - tak. Miała już ukochanego i zakazanym owocem było według jej życiowych zasad, interesowanie się innym. Wiedziała, że to święte prawo być wierną jednemu i tylko jednemu mężczyźnie. Dlatego starała się wymazać to, co widziała przed chwilą, ale nie potrafiła. Dalej miała przed oczami jego ciało. Był wysoki, miał długie blond włosy, które były wilgotne i opadały ciężko na jego głowie, dając mu jakiś urok. Nie był nie wiadomo jak umięśniony, ale był dobrze zbudowany. Na klatce piersiowej miał kilka, pojedynczych włosków, a od brzucha dół był mocno owłosiony. To ją podniecało - owłosione, męskie ciało. Nie wyobrażała sobie, żeby facet mógł się depilować. To było dla niej niepojęte. Mężczyzna wg jej definicji nie uznawał depilacji. Przypominała sobie, jak jej wzrok stanął na jego męskości. Miał czym się pochwalić -tak powiedziała do siebie. Uszczypnęła się w rękę. Przecież o były zakazane myśli! Nie może tak robić. Musi się ogarnąć. Musi zapomnieć o tym... Poszła do kuchni i zrobiła sobie tosty. Uwielbiała ciągnący się ser. Nie zrobiła sobie herbaty, ponieważ nie chciało się czekać aż woda się zagotuje a potem napój wystygnie. Wolała napić się multiwitaminowego soku. Usłyszała, że łazienka jest wolna, więc mogła iść. Na schodach minęła się z Judim w ręczniku. Z całych sił starała się nie mieć przed oczami tamtego momentu.
-Czy wychodzisz gdzieś? - zapytał.
-Do szkoły! - odpowiedziała stanowczym głosem.
-Pfff! - mruknął. - Nigdy nie lubiłem szkoły.
Nie uszło to uwadze Durielowi, który powiedział:
-Dlatego jesteś pierdolnięty. - po czym wrócił do czytania gazety.
-Dzięki! - mruknął z przekąsem Judi.
-Nie ma za co, chuju. - zaśmiał się i kontynuował czytanie.
Rhiannon, która jadła śniadanie, musiała to skomentować:
-Czyżby i on stał się kolejną, wielką ofiarą jakże wielkiego Durisia?
-Spierdalaj. - odpowiedział krótko, nie chcąc przerywać czynności
Niestety, już na pewno nie poczyta, bo gazeta nagle spłonęła. Rhiann użyła po prostu mocy. Wkurzył się mocno i zaczęła się mała bitwa na moce. W efekcie czego Judi musiał uciec stąd o głodzie, bo jego jedzenie zostało zniszczone przez efekt czarów. Rhiannon leżała na stole, Duriel na niej i zapowiadało się już na wiadomo co. Lisabell wyszła z łazienki i na widok awantury tylko obróciła oczy. Widząc, że Judi nie umie gotować, a jest głodny, oddała mu swoje drugie śniadanie. Powiedziała, że w szkole sobie kupi coś do jedzenia, a on niech pocieszy się tymi kanapkami. Dla niego było to jak wybawienie. Oboje uznali, że czas już iść i nie przejmować się ich starszymi od nich lokatorami. Blondyn był dalej wdzięczny młodej za posiłek uśmiechając się bezradnie. Opowiedział jej też, że w jego świecie za ofiarowanie potrzebującemu jedzenia, spotka nas szczęście. Zatem, Lisę miało spotkać szczęście. Nieśmiało chciał ją złapać za rękę. Jego plan przerwało przyjechanie samochodu koło domu i pojawienie się Damona. Mruknął, że nie o takim szczęściu myślał. Liz oczywiście wpadła w ramiona ukochanego, a Judi znów poczuł się niezręcznie.
-Ty też? - mruknął chłopak Lisabell. Judi nic mu nie odpowiedział, zachowując poker face.
-Podwieziesz nas, prawda? - Lisa zrobiła słodkie oczka.
-Ciebie tak, ale... - zawahał się Damon, ale po chwili westchnął tylko. - Dobra, niech będzie. - gestem pokazał, że młody też może jechać z nimi.
Dziewczyna usiadła oczywiście z przodu na miejscu pasażera. Judi na tylnym siedzeniu.
-Ej, blondi. - Damon zwrócił się do niego - Tylko nic nie ruszaj tu, ani nie rozpieprz, bo pożałujesz.
Chłopak też tego nie skomentował. Uznał, że milczenie jest złotem i nie warto wdawać się w dyskusję z nim.
Po ok. 10 minutach byli pod szkołą. Para czule się pożegnała, a blondyn starał się nie patrzeć na ten widok. Gdy Damon odjechał, odetchnął z ulgą, że może być bezpiecznie blisko obok Lisabell.
-Idziesz ze mną na lekcje? - spytała go.
-Nie, tylko się rozejrzę wokół. - odpowiedział uśmiechając się delikatnie.
Liz skinęła głową. Zobaczyła koleżanki idące w jej kierunki. Oczywiście nie kryły zainteresowania kolegą dziewczyny. Dwie nawet posłały mu zalotne spojrzenia, ale on zdawał się nie widzieć tego, gdyż jego uwaga była skupiona na kimś innym...
-Bal?! - Lisa była zaskoczona.
-To Ty nie wiesz jeszcze? - koleżanki był mocno zdziwione, po czym zabrały Lisabell szybko do środka. Judi spokojnie szedł za nimi. Niespodziewanie przy nim pojawiły się znajome Lisy. Pytały się go, czy przyjdzie na bal. Odpowiedział, że zastanowi się. Domyślił się, że chciały by je zaprosił. Nie interesował go jakiś bal, tym bardziej, że na nim byłby Damian. Nie bawiłby się dobrze widząc Lisę z innym.
-Ahhh, bal! - krzyknęła Liz,ciesząc się z tego powodu. - Tak bardzo marzyłam o tym, by zatańczyć z Damonem! - wzdychała.
Dzownek zadzwonił. Dziewczyny poszły na zajęcia. Judi zdecydował, że wykorzysta ten na zwiedzanie budynku. Interesowały go szczególnie kierunku studiów. Patrzył na historię i astronomię. Jego guru bardzo chciał, by podjął naukę oraz pracę. O pracy nie myślał jeszcze, ale pomyślał, że skoro nie wie jeszcze ile tu będzie, to warto by stać się niemal prawdziwym Ziemianinem. Stwierdził, że ma czas na zastanowienie się, czy wybierze nauki humanistyczne czy dołączy do umysłów ścisłych.
Duriel i Rhiannon obudzili się po ich porannym seksie. Ona dalej wolała leżeć na kanapie przykryta tylko kocem. On widząc ją, uśmiechnął się na swój sposób. Lubił się z nią kłócić, a potem kochać. Zastanawiał się sam,dlaczego się tak dzieje. Rozejrzał się wokół - nawet jego zaczął denerwować bajzel w mieszkaniu.
-Ej! - szturchnął ją. - Wstawaj i sprzątaj. - rozkazał niczym pan i władca.
-Sam żeś narobił, to sam to sprzątnij. - mruknęła.
-Milcz i wstawaj! - krzyknął.
-W twoich snach, chamie! - chciała go kopnąć, ale nie udało jej się.
Lisabell i Judi wrócili do domu. Oni sami nie cieszyli się z widoku śmietnika zamiast domu.
-Mała. - Duriel zwrócił się do Lisy - Powiedz tej starej, by ruszyła dupę i coś zrobiła!
-Mam lepszy pomysł! - ogłosił Judi. - Podzielimy się obowiązkami i każdy swoje posprząta. Ten brud nie sprzątnie jedna osoba, chyba, że z magią sobie poradzi.
Wszyscy się zgodzili i zabrali się do pracy. Pomagali sobie znanymi im czarami, ale i tak czuli, że sprzątanie wymaga od nich wysiłku. Po prawie 3 godzinach dom był idealnie czysty. Od razu lepiej patrzyło się na umytą podłogę, czyste szafki i ściany.
Liz spojrzała na zegarek i uznała, że czas najwyższy się szykować na spotkanie w pizzeri. Judi tylko zmienił koszulę i poprawił włosy. Czekał cierpliwie na swoją towarzyszkę. Po półgodzinach stała gotowa w salonie. Był nią oczarowany. Jej piękne długie włosy zdobiły 2 wplecione kwiaty. Ubrała była w tunikę o kolorze czerwonym w żółte wzorki. Jej nogi wydłużały małe buciki na małym obcasie w wzorki we kwiatki. Uśmiechała się do niego tak słodko, że czuł w sobie jakieś ciepło.
-Jak wyglądam? - spytała niewinnie.
On szukał w głowie najlepszego określenia na jej wygląd. Mógłby wyrecytować nawet wszystkie przymiotniki, które by określiły to piękno przed jego oczami...
-O....obłędnie... - wydusił z siebie.
Widział, jak ucieszył ją ten prosty komplement.
-Miłego wieczoru, trzymajcie się. - powiedziała im Rhian, gdy wychodzili.
Duriel w ogóle nie przejął się nimi, tylko poszedł do łazienki i zrobił sobie długą kąpiel w wannie.
Idąc nie zamienili ze sobą słowa, ale to nie zdawało im się przeszkadzać. Rozkoszowali się ciszą, a on tym, że mógł czuć jej dłonie na swoim ramieniu.
W pizzeri byli już wszyscy a pizza została już zamówiona. Nie brakowała rozmów, śmiechów... Judi czuł się dobrze w tym gronie, tym bardziej, że obok niego była Lisabell. Wykorzystując, że nie ma Damona, delikatnie ją objął przez ramię. Nie protestowała, a nawet uśmiechnęła do niego. Przyniesiono pizze. Liz mu szepnęła, że na pewno mu posmakuje. Nieśmiało ukroił kawałek i wziął do ust. Lecz to w ustach poczuł, że zjadł właśnie coś bardzo smacznego. Krzyknął nawet, że to jest genialne. Z chęcią zajadał kolejne kawałki. Lisie powiedział, że w Alakanie powinni zacząć robić pizze. Dziewczyną skinęła głową i dodała, że powinien otworzyć tam własną pizzerię. Zaśmiał się, ale pomyślał, że nie jest to taki zły pomysł. Czas uciekał i zrobiło się już naprawdę późno. Spotkanie dobiegło końca. Każdy szedł w swoją stronę. Lisabell i Judi byli razem. Tym razem tematy do rozmów im się nie kończyły. Mieli tyle wspólnych rzeczy, że mogliby godzinami o nich mówić. Judi zaczął nawet opowiadać zabawne dowcipy, w których Lisa bardzo się śmiała. Zobaczyli oboje, że dobrze się czują w swoim towarzystwie. Gdy przechodzili obok dworku, usłyszeli muzykę klasyczną.
-Piękne.. - westchnęła Liz.
Judi pamiętał, że w szkole w Alakanie jego ulubionymi zajęciami była muzyka. Często muzycy grali muzykę klasyczną oraz można było w parach tańczyć do niej. To były te momenty, gdy mógł zapomnieć o wszystkim i oddać się fantazji. Zapragnął teraz dzielić ją z nią.
-Może zatańczymy? - zaproponował.
Spojrzała na niego. Wyciągnął dłoń i uśmiechnął się. Najpierw nieśmiało podała mu swoją dłoń. Zbliżyli się do siebie. Delikatnie przycisnął ją do siebie. Teraz mógł przyjrzeć się jej spojrzeniom. Nigdy przedtem nie widział tak pięknych oczów. Jego dłoń zatrzymała się na jej plecach a druga trzymała jej rękę. Powoli, zgodnie z rytmem poruszali. Wyobraził sobie, że to właśnie jest ten bal maturalny i to oni tańczą na sali. Wszyscy inni nie istnieją, mają tylko siebie. Czuł jak jej miękki, ale duży biust jest wciśnięty w jego klatke piersiową. Nie rozumiał, ale czuł dziwne mrowienie jakby w spodniach. Miał nadzieje, że ona tego nie poczuje. Oprócz tego już na nic nie zwracał uwagi. Chciał by jej i jemu samemu było dobrze. Muzyka ucichła, a oni jakby nie chcieli tego przerywać. Swój taniec zakończyli tym, że ich twarze były dość blisko. Nie pocałowali się, ale niewiele brakowało. Judi bardzo o tym marzył, ale wiedział, że nie może tak się zbliżać. Sam znów nie rozumiał czemu nawet pomyślał o pocałunku. Dlaczego tak bardzo chciał ją mieć przy sobie i teraz pocałować. Co powodowało jego takie zachowania? Czuł, że musi się zwrócić do swojego guru. Chwycił dłoń Lisy i wracali znów w ciszy do domu. Duriel i Rhiannon najpewniej już spali, a Lisabell zmęczona po całym dniu od razu poszła do łóżka. Judi wykorzystując to, wyszedł przed dom. Już dużo wcześniej widział tam altankę. W dłoni trzymał miecz, który dostał kiedyś od guru. Poszedł do altanki. Uklęknął i wbił miecz w ziemię. Głowę spuścił i zaczął swój monolog:
-Wielki Guru Salie... Bądź pochwalony na wieki wieków! Racz wysłuchać mych słów jakie mam do Ciebie, bowiem wieści pragnę ci przekazać... Ziemia to ciekawe a zarazem dziwne miejsce. Jest podobna do Alakany jak i ludzie tutaj do ludzi w Alakanie. Do tej pory sądziłem, że jesteśmy tak odlegli od nich, ale pomyliłem się - jesteśmy ze sobą dość blisko. Nie potrafię jednak wyjaśnić co się stało ze mną. Te dwie ziemskie strażniczki... Z tą starszą nie mam kontaktu, jesteśmy sobie zupełnie obojętni. Ale ta młodsza... Lisabell... Jeszcze nikt nie sprawił, żebym myślał tak o jednej osobie... nie przypominam sobie, by ktoś mógł tak zawładnąć każdą moja myślą. Przez ten długi czas czułem, że jest mi coraz bliższa. Nie wyobrażam sobie dnia bez niej... Muszę, ale to muszę zawsze stać blisko niej, rozmawiać z nią, patrzeć na nią... widząc jak słodko się uśmiecha... Wszystko to sprawia, że moje ciało zaczyna dziwnie reagować - jest mi tak gorąco, jakbym był na pustynnej planecie Sakahara. W jednym miejscu czuje jakieś silne... mrowienie jakby... Mam zły humor, gdy widzę ją z jej ukochanym... Nic nie poradzę na jego obecność - to jej wybranek serca. Ale... nawet gdy jej nie zobaczę przez dłuższy czas to też mi źle... Szczególnie w nocy, gdy śpimy w oddzielnych pokojach. Zastanawiam się wtedy, czy aby na pewno dobrze pościelone ma łóżko... Czy dobrze się jej śpi... Czy ma piękne sny...Czy nawet o mnie śni... Nigdy nie przypuszczałem, że dzięki jednej osobie moje życie tak się zmieni. Nie żałuję tego, że tu jestem. Jedno mnie zastanawia tylko: co się stanie, jak nadejdzie czas mego powrotu do Alakany? Co stanie się z... Lisabell? Co z nią będzie, gdy mnie zabraknie? Czy ja dam radę bez niej żyć? Czy jej będzie dobrze beze mnie?... Czuję się zagubiony, mój mistrzu... Nie wiem... czyżbym był chory? Czyżby złapała mnie jakaś ziemska choroba? A czy... nie... nie wierzę... bo dziadek opowiadał mi o micie... Ale... to nie może tak być. To nie może być mój cel misji. Poza tym Lisabell... wiem, że jest szczęśliwa tak jak jest. Jestem dla niej po prostu dobrym przyjacielem... A ja... ja tylko o sobie wiem, że coś się zmieniło we mnie... Proszę, pomóż mi mistrzu... pomóż mi rozwiązać moje wątpliwości... - zakończył swój dialog. Wyjął nóż z ziemi i wstał. Westchnął patrząc na okno z pokoju Lisy. Spojrzał na niebo - pełno na nim było gwiazd. Księżyc był tylko odsłonięty w połowie. Judi wrócił po cicho do domu i też położył się już spać.
Tymczasem, w krainie Alakany mistrz Salie wysłuchał całej modlitwy chłopaka. Do Guru przyszedł mędrzec Alakany.
-Widzę, że młody mitra raczył zwierzyć Ci się, mistrzu Salie. - zaczął mędrzec.
-Tak, mędrcu. Miałem wrażenie, że widzę jego ojca, gdy był w jego wieku. Pamiętam, że mówił podobnie jak młody.
-Deja vu.
-W rzeczy samej. Gniewne serce tego młodzieńca doświadczyło czegoś zupełnie nowego.
-Otworzył się na nowe uczucie, które Ziemianom jest bardzo dobrze znane.
-Na miłość... szczerą... prawdziwą... czystą....
-... Jak poranna rosa...
-... Delikatną jak skrzydło motyla...
-Lecz... jego serce zaczyna i powoli krwawić.
-Ukochana jego już swego wybranka serca ma?
-Niestety, zaiste mędrcu. Nieszczęśliwa miłość się zapowiada, oj nieszczęśliwa.
-Nie raczyłbym być tego pewien, mistrzu Salie.
-Czyżbyś coś ujrzał, mędrcu?
-Jej serce, panie. A jej serce mówi, że i ona poczuje najpierw ból, a potem szczęście na całe życie...
sobota, 19 maja 2012
Tainted Gift (4)
Autor: Roxanne Barrett o 23:24 0 komentarze
piątek, 18 maja 2012
Tainted Gift (3)
Rhiannon i Duriel nie potrafili dojść do porozumienia. Kiedy Lisa i Judi gdzieś zniknęli rozpętało się piekło.
- Jesteś największym sukinsynem, jakiego spotkałam.
- Być może, ale to działa w dwie strony, szmato.
Rhiann rzuciła w niego gaciami z lampki
- Sprzątaj po sobie, kutasie.
- Uważaj, kurwo bo cię posłucham. – zaśmiał się szyderczo
- Odszczekaj to skurwielu. Natychmiast!
-
Chciałabyś. – Duriel zainteresował się właśnie drugą, świeżo
przyrządzoną przez dziewczyny butelką sake, która dopiero dojrzewała.
- Zostaw to! – Rhiann podbiegła do niego chcąc mu wyrwać trunek, lecz było za późno. Upił łyk i rzucił butelką o podłogę.
-
Co za świństwo. – skwitował krótko. Tego już było za wiele. Dziewczyna
wzięła pierwszą lepszą rzecz, którą miała pod ręką i rzuciła nią w
Duriela. Uchylił się w porę. Kiedy się wyprostował wyglądał na
rozjuszonego. Behemoth, który wyczuł zagrożenie rzucił się na chłopaka z
obnażonymi kłami i pazurami.
- Tak jest,
Behoś, ugryź tego palanta! – zaśmiała się Rhiannon. Duriel lekko
spanikowany chwycił kota i odrzucił go na kanapę, a ten zwinął się w
kłębek cicho fukając.
- Doigrałaś się, suko. –
warknął i rzucił się na nią, przewracając dziewczynę na podłogę.
Uklęknął nad nią okrakiem, przytrzymując jej nogi i ręce tak, że nie
mogła się ruszyć.
- Puść mnie! – próbowała się szarpać, ale każdy gwałtowny ruch powodował, że chłopak trzymał ją coraz mocniej.
-
Zapomnij. – znów przybrał na twarz ten swój ironiczny uśmieszek.
Spojrzał jej w oczy i nachylił się by ją pocałować. Początkowo
dziewczyna usiłowała z nim walczyć, ale w końcu emocje wzięły nad nią
górę i odpowiedziała na pocałunek. Kiedy się od siebie oderwali Duriel
spojrzał na nią z niemałym zainteresowaniem, jakby badał jak daleko może
się posunąć. Najwyraźniej wyniki obserwacji były pozytywne, bo
uśmiechnął się triumfalnie. Zaczęli zrywać z siebie ubrania. Oboje mieli
przyspieszone oddechy. W końcu ich ciała się połączyły. Z gardła
dziewczyny zaczęły wydobywać się ciche jęki, które powoli stawały się
coraz głośniejsze.
- Dobrze ci, suko. – zamruczał jej do ucha Duriel przy okazji przygryzając jej szyję.
-
Tak i lepiej uważaj, skurwielu, żebyś za szybko nie wysiadł… - jęknęła w
odpowiedzi i przyciągnęła do swojej twarzy jego głowę by namiętnie go
pocałować.
Po wygranym meczu Lisabell szła z Damonem do parku.
Judiego w drodze do domu coś tknęło i zamiast wrócić, skierował się w
stronę tego samego miejsca co para. Tam ich zobaczył. Szli objęci, co
chwila okazując sobie uczucia. Poczuł, że jego żołądek jest lekko
ściśnięty. Zaczął myśleć o micie, który usłyszał od dziadka. O micie,
który był określany jako miłość. Pogrążony w myślach nie zauważył dokąd
zmierza. W porę zorientował się dopiero, kiedy prawie wpadł na Lisę i
Damona siedzących na ławeczce i rozmawiających ze znajomymi z drużyny.
Usłyszał strzęp rozmowy
- Musimy uczcić mecz, idziemy na pizzę! Lisa weź Judiego, przecież to jego zasługa! Obiecasz, że przyjdziecie razem?
-
Oczywiście – chłopak wyszedł z ukrycia i podszedł do nich uśmiechnięty.
– Przepraszam, usłyszałem znajomy głos, który mówił coś o mnie i o
pizzy.
- Zgadza się. – odparł chłodno Damon. – Ale to cię nie upoważnia do podsłuchiwania. Lisa, kto to jest?
- To właśnie Judi, mój… daleki kuzyn! – skończyła szybko zdanie zezując gdzieś w bok. Damon spojrzał na nią podejrzliwie.
- Nie wiem kim jesteś, ale jak ją dotkniesz…
- Nie dotknie. – przerwała mu Lisabell. Rozległ się dźwięk telefonu. Damon odebrał.
-
Przepraszam, muszę iść. Pa kochanie. – pocałował Lisę. – A ciebie mam
na oku. – oddalił się. Znajomi z drużyny też mruknęli jakieś pożegnanie,
wyrażając nadzieję, że zobaczą się wszyscy wieczorem.
- Przepraszam. – powiedział do Lisy. – Idziemy na to spotkanie?
- Tak… - chwile się zawahała. – Na to wygląda, że Damona nie będzie.
- Fajnie… - zadumał się. Zapanowała niezręczna cisza. – To może… wróćmy do domu? Póki jeszcze się nie pozabijali?
Lisa skinęła głową. Szli obok siebie w ciszy, jakby się w ogóle nie znali.
- Ile… ile masz lat? – zapytał nieśmiało Judi.
- Dam nie pyta się o wiek.
- Przepraszam. – nieco się speszył – ja mam 20…
- 17.
Znów zapadła cisza.
- A od zawsze jesteś czarodziejką? – za wszelką cenę chciał podtrzymać rozmowę.
- Cóż… Od urodzenia miałyśmy z Rhiannon moc, ale dowiedziałyśmy się dopiero jak ja miałam 4 latka.
- A rodzice?
- Nie wiem. Właśnie wtedy zginęli w wypadku. Wychowała nas babcia, a guru się nami opiekował i szkolił nas od dziecka.
- Ja też jestem sierotą. W domu dziecka poznałem Duriela i do tej pory jest dla mnie jak brat.
- Dla mnie to ostatni skurwiel.
-
Ma trudny charakter, ale jest bardzo inteligentny, a kiedy na kimś mu
zależy to odda za tą osobę wszystko, nawet życie. – powiedział Judi.
-
Najwyraźniej jednak nie zależy mu na dobrych relacjach z innymi ludźmi.
A z resztą… nieważne. – po raz pierwszy się do niego uśmiechnęła.
Dotarli do domu. Otwarli drzwi. Bałagan jaki był
wcześniej, taki był i teraz. Z tą różnicą, że na podłodze leżeli nadzy
Duriel i Rhiannon.
- Kurwa… - jęknął Judi.
- Czyżbyście… byli zakochani? – zapytała cicho i trochę naiwnie Lisa.
- Nie wierzę w miłość, dziecko. Wierzę tylko w pieprzenie. – odpowiedział Duriel.
- Dla ciebie liczy się tylko pieprzenie? No tak, ty przecież nie wiesz co to miłość, bo nie masz serca! – powiedziała Lisabell.
- Co ty wiesz o życiu, niemowlaku… Bajeczek się naoglądałaś. – prychnął Duriel.
-
Tak się składa, że ja mam dwie osoby które kocham i które kochają mnie.
A ty nie masz nikogo bo jesteś skurwysynem pozbawionym jakichkolwiek
uczuć! – wrzasnęła i uciekła, trzaskając drzwiami.
Judi wolał się wycofać i nie wdawać w żadne dyskusje. Kiedy wyszedł, Duriel pod nosem mruknął
- Głupia smarkula.
- Nie waż się tak mówić o mojej siostrze! – wkurzyła się Rhiannon.
- Coś ci nie pasuje, dziwko?
- Tak, twoje skurwysyńskie zachowanie.
- Trudno. – skwitował i znów zaczął całować dziewczynę.
Autor: Roxanne Barrett o 23:50 0 komentarze
Tainted Gift (2)
Dziewczęta pojawiły się z
trzaskiem na szczycie najwyższej wieży klasztoru Anmikaam. Miasto w
chmurach prezentowało się przed nimi w całej okazałości, mieniąc się
wszystkimi kolorami w blasku zachodzącego słońca. Skierowały się do Sali
Zgromadzeń. Pomieszczenie było ogromne, w kształcie półkuli, oświetlone
pochodniami przymocowanymi do ściany w żelaznych uchwytach. Sklepienie
wspierały kamienne łuki, których szczyty ginęły w mroku. Na poduszkach,
według starszeństwa siedzieli uczestnicy zgromadzenia. Guru Pralaya
siedział po prawej stronie najstarszego członka - Salie, będącego kimś w
rodzaju przełożonego.
-
Witajcie. – głos Salie odbił się echem od kamiennych ścian. Jak zwyczaj
nakazywał ukłoniły się nisko przed starcem. Rhiannon kątem oka
dostrzegła dwie osoby, których na pewno nie chciała oglądać. Szturchnęła
siostrę i cicho szepnęła
- Patrz tam, to te zjeby! – Lisabell odwróciła głowę w stronę wskazaną przez siostrę.
- Skąd… - na niedokończone pytanie odpowiedział jej Pralaya
- Dziewczęta, dowiedzieliśmy się o dzisiejszym nieporozumieniu i dlatego zostaliście tutaj wezwani. Panowie, podejdźcie bliżej!
Judi
podszedł spokojnie do Lisabell, która zachowała kamienną twarz, ale
Duriel ze swoim bezczelnym uśmieszkiem stanął obok Rhiannon i syknął
cicho, zapewne demonstrując tak swoją niechęć do dziewczyny. Ta
odpowiedziała mu spojrzeniem, którego nie powstydziłby się bazyliszek.
Zanim jednak doszło między nimi do kolejnej wymiany zdań, guru znów
przemówił.
-
Mędrzec Salie, usłyszawszy o konflikcie jaki zaistniał pomiędzy wami
postanowił zintegrować ze sobą wasze planety. Durielu, Judi,
zamieszkacie u Rhiannon i Lisabell. Przynajmniej na jakiś czas.
- Co takiego? - Rhiann omal nie zakrztusiła się własną śliną. – Oni? W naszym mieszkaniu?
- Jestem tak samo zachwycony tym faktem jak ty, dziw… - Duriel ugryzł się w język – dziewczyno.
-
Właśnie tak – guru potwierdził ich najgorsze obawy. – chłopcy poznają
ziemskie życie, zwyczaje, ludzką naturę, uczucia. Wy macie ich wspierać w
tej drodze, bo potem oni będą prowadzić was po swoim świecie.
Zanim siostry zdążyły zaprotestować, znów były w swoim mieszkaniu. Małe światełko unosiło się nad walizkami chłopaków.
- Jeszcze jedno – głos guru zabrzmiał w pokoju – Duriel i Judi otrzymali tożsamość. Nie musicie się o nic martwić.
Światełko
zniknęło, zostawiając siostry z mętlikiem w głowie i dwoma „mile”
widzianymi gośćmi, którzy lustrowali ich i swoje własne ziemskie ubrania
z lekką dezaprobatą.
- Chujowy dzień, chujowy dom, chujowe ciuchy, wpierdoliliśmy się w gówno. – skomentował Duriel z irytacją w głosie.
- Ojojoj, Duriś się wkurwił. – zaszczebiotała Rhiannon przesłodzonym, dziecinnym głosikiem.
- Odezwała się dziwka, będąca ostoją spokoju. – odparł Duriel.
- Ooooh! Skurwiel chce się chyba bić! – dziewczyna uśmiechnęła się ironicznie.
-
Przepraszam! – przerwał im w porę Judi. – Co to jest? – podniósł kota,
który zaczął głośno miauczeć i wyrywać się w stronę dziewczyn.
-
To nasz kot! – Lisabell wzięła go od chłopaka i przytuliła do siebie –
to nie jest przedmiot, tylko żywe stworzenie! – dodała i poszła z
Behemothem do swojego pokoju, aby przygotować się do spania.
- Pierdolenie. – Duriel ziewnął. – Idę spać. Nie mam nic ciekawszego do roboty.
Rhiannon prychnęła i wskazała chłopakom drzwi do pokoju gościnnego.
– Jak przyjdę rano, ma tam być tak, jak jest w tej chwili, zrozumiano?
- Myślisz, ze cię posłucham? – Duriel znów przywołał na twarz swój dyżurny uśmieszek.
-
Nie masz wyboru, kutasie. – odwróciła się na pięcie, poszła do
łazienki, umyła się i położyła się do łóżka. – Co za popierdolony dzień.
– westchnęła i zasnęła.
Gdy się obudziła słońce było już bardzo wysoko na niebie i raziło ją w oczy. Spojrzała na zegarek
-
Kurwa mać! – zaklęła i zrobiwszy „poranną” toaletę szybko się ubrała.
Zeszła do salonu i krzyknęła. Zastała tam taki burdel, jaki nigdy
przedtem nie panował w ich domu. Na klamce znajdowały się brudne
skarpety, na ścianie wisiało kilka smętnie przyklejonych doń kawałków
pizzy, a po kątach walały się różne przedmioty
- Co to, kurwa jest? – jej siostra w tym samym momencie wróciła ze szkoły do domu. – Rhiannon? Co się stało?
- Nie wiem, dopiero wstałam!
- Co? Jest 15:30, jak to się stało, że tak długo spałaś?
- Ja… nie wiem! Popatrz, co te skurwysyny zrobiły!
-
O! Śpiąca królewna w końcu zaszczyciła nas swoją obecnością! – Duriel
wszedł zadowolony przez okno, delektując się rozdrażnieniem sióstr.
-
Spierdalaj, palancie. – Lisa rozglądała się z niedowierzaniem po
salonie. Judi wszedł do pokoju zajadając ocalały kawałek pizzy.
Nagle
spojrzenie Rhiann padło na jej ulubioną lampkę, jedną z niewielu
pamiątek po babci. Wisiały na niej męskie bokserki. Lisabell podążyła
wzrokiem za spojrzeniem siostry i wybuchła histerycznym śmiechem
- Prawie jak nowa lampka z Ikea! – zakrztusiła się nieco. Jednak Rhiannon do śmiechu wcale nie było.
- Czyje to bokserki? – spytała cicho, ledwo nad sobą panując.
- Moje, a co, chcesz pożyczyć? Dziwki teraz w takich lubią chodzić! – Duriel lekceważąco oparł się o framugę drzwi.
- Ty… Ty… Ty… pierdolony sukinsynie! – wrzasnęła tak, że Lisa zakryła uszy, a Judi wypluł kęs pizzy na dywan.
-
Twój słodki głosik nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. –
stwierdził Duriel i z ciekawością patrzył jak Rhiannon puszczają nerwy.
Lisa z Judim chyłkiem wyszli z pokoju na zewnątrz.
- Lepiej nie wchodź mi w drogę. – fuknęła do chłopaka.
- Masz problem?
- Owszem, wybieram się gdzieś, a ty mi przeszkadzasz swoją obecnością.
- Zapomniałaś o swojej misji? – uśmiechnął się.
- Być może. – odwróciła się na pięcie i pewnym krokiem zaczęła iść przed siebie. Judi postanowił iść za nią.
- Zostaw mnie! – po jakimś kilometrze Lisa już nie wytrzymała.
- Zaufaj mi, powinienem iść za tobą. – uśmiechnął się prawie tak samo jak Duriel.
- Zaufać? – dziewczyna prychnęła i znów zaczęła iść. Dotarli do boiska. Trwała rozgrzewka.
- Lisa! Co tak długo?! – koleżanki przywitały Lisabell ciepło – O! Kto to?
- Judi, nowy kolega.
- Aaa! Nowy rozgrywający! Trener nam o nim mówił, podobno jest świetny!
Lisabell przez chwile zaniemówiła, ale zaraz przybrała pokerowy wyraz twarzy.
- Ach tak… - spojrzała na niego. Skierowali się do szatni. – Posłuchaj, blondi. Jeżeli spierdolisz ten mecz, to cię zajebię.
- Nie musisz być tak agresywna.
- Owszem, muszę.
Wyszli
na boisko i rozegrali brawurowy mecz. Na boisku Judi sprawdził się
świetnie. Dzięki niemu pierwsza połowa należała do nich, mimo tego, że
Lisa prawie w ogóle nie podawała do niego piłki. Wolała, żeby przeciwnik
przejął pałeczkę, niż się „poniżyć” podaniem. W przerwie meczu trener,
zdenerwowany postawą Lisy zagroził, że usunie ją z głównego składu.
-
Lisa, musisz mi zaufać! Chociaż na boisku! – powiedział do niej Judi,
kiedy wracali na murawę. Dziewczyna westchnęła. Wiedziała, że ma rację. W
efekcie wygrali 3:1. Drużynę pochłonęła radość. Wszyscy skakali, tulili
się. Niespodziewanie Judi objął Lisę. Kiedy zorientowali się do czego
doszło, szybko się od siebie oddalili. Lisa pobiegła w stronę trybun,
gdzie rzuciła się w ramiona jakiemuś chłopakowi. Judi odprowadził ją
wzrokiem.
- Daj spokój. Ona jest z Damonem bardzo długo. Kochają się. – obrócił się, żeby zobaczyć kto do niego mówi. Uśmiechnął się do koleżanki z drużyny.
- Dziękuję za radę.
- Nie ma za co. – odwzajemniła uśmiech i skierowała się do szatni.
Judi
odwrócił się i poszedł powoli w stronę domu. Nie wiedział dlaczego, ale
widok Lisy w ramionach tego chłopaka nie bardzo mu się podobał.
Autor: Roxanne Barrett o 23:49 0 komentarze
Tainted Gift (1)
Lisabell dostrzegła na
niebie jasny punkt, który zbliżał się w ich stronę. Rhiannon chwyciła
siostrę za rękę i cicho powiedziała
– Czas na przemianę, maleńka.
Lisa
tylko skinęła głową. Chwilę później poczuły znajome mrowienie na
plecach. Rhiannon przeciągnęła się i rozpostarła swoje skrzydła. Były
czarne, z butelkowozielonymi przebłyskami – podobnie jak reszta jej
stroju. Skórzany gorset nie tylko ozdabiał, ale także trzymał zwiewne
kimono o kroju przypominającym surdut, tworząc zgraną całość z ciężkimi
butami, łańcuchami na szyi i nabitą ćwiekami bransoletą. Włosy spięte w
długi koński ogon spływały kaskadami na jej plecy i ramiona. Lisabell
delikatnie przeczesała swoje skrzydła. Jej w większości czarne pióra
miejscami miały ciemnofioletową barwę. Delikatna sukienka w tej samej
gamie kolorów, z półdługim, rozkloszowanym rękawem i wykończona
dopasowaną kamizelką opadała jej do kolan wraz z dwoma grubymi
warkoczami. Lekkie buty i delikatne bransoletki wykańczały jej strój.
Cała przemiana nie trwała dłużej niż kilka sekund, jednak to wystarczyło, by tajemniczy kształt gdzieś zniknął.
- Nie szkodzi – stwierdziła Rhiann – nie ucieknie daleko. Leć na wschód. Ja poszukam w drugim kierunku.
Zaczęły
wypatrywać czegoś, co na pewno nie powinno być częścią miejskiego
krajobrazu. Niedługo obie zobaczyły tajemnicze sylwetki przemykające
chyłkiem w ciemnych zakątkach miasta. Osobne śledzenie ich doprowadziło
je w jedno miejsce – niewielki zagajnik w parku północnym. Sylwetki
okazały się być dwójką młodych mężczyzn. Jeden z nich, szatyn był wyższy
o głowę od Rhiannon (której przecież nie brakowało centymetrów wzwyż), a
jego spojrzenie było co najmniej bezczelne. Spoglądał na Rhiann z
ironicznym uśmieszkiem błąkającym się na ustach i nieprzyjemnym błyskiem
w ciemnych oczach. Drugi, blondyn, wyglądał na sporo młodszego od
pierwszego. Był niższy i wydawał się nieco sympatyczniejszy. Miał
poważne spojrzenie i jasną twarz. Założył kosmyk włosów za ucho i
skierował spojrzenie szmaragdowych oczu na Lisabell.
-
Nie wyszło wam to na górze. – Rhiann wskazała niebo – takie coś
dzieciaki na dziesiątym stopniu wtajemniczenia potrafią lepiej. Wiecie,
taka chęć popisywania się i demonstracji nieposiadanej siły jest
charakterystyczna dla facetów z syndromem niedojebania…
-
Cięty język, mała dziwko. Uspokój hormony, chociaż… tylko one działają w
twojej główce. Bez nich tam będzie pusto. – odparł czarny nie
przestając ironicznie się uśmiechać.
Dziewczyna zacisnęła pięści.
- Jeżeli chcesz, skurwielu, to pokażę ci co takie, jak to zgrabnie określiłeś, małe dziwki potrafią.
-
To nie będzie konieczne, ślicznotki – wtrącił się drugi, widząc że obie
siostry są przygotowane na wszystko. – Mamy wiadomość dla waszego guru.
-
Przekażcie mu, rzecz jasna jeśli zapamiętanie dwóch zdań to nie jest
zbyt wielki wysiłek dla waszych kilku szarych komórek, że jeżeli nie
spełni obietnicy danej naszemu guru, to my zajmiemy się wami i może być
pewien, że was więcej nie zobaczy.
-
Powiadasz – roześmiała się mu w twarz Rhiann. – Na to wygląda, że twój
poziom inteligencji jest przeciwnie proporcjonalny do ilości
testosteronu, więc z łaski swojej weź tę swoją wiadomość i wsadź waszemu
guru w dupę.
To w końcu sprowokowało
czarnego. Uderzył dziewczynę wiązką mocy a ona, przez moment
nieprzygotowana na odebranie ataku, zgięła się wpół i straciła na chwilę
oddech.
- To było skurwysyństwo – syknęła Lisabell i już chciała oddać mu pięknym za nadobne, kiedy obaj roześmiali się i zniknęli.
- Co to, kurwa było?! – jęknęła Rhiannon.
-
Jak już powiedziałaś, dwa samce z syndromem niedojebania. Nic ci nie
jest? – Lisa była nieco zmartwiona, chciała przytulić siostrę.
- Nie, nic. – odparła, delikatnie odwzajemniając uścisk. - Chodź do domu. Straciłam ochotę na obiad w mieście.
Dziewczyny
przemieniły się z powrotem i skierowały się do domu. Tam zamówiły pizzę
i postawiły na stole jedną z kilku butelek domowej sake sprzed kilku
tygodni.
-
Ta może będzie już dobra. Trzeba nakarmić Behemoth’a. – powiedziała
Rhiann i rozejrzała się za karmą dla kota. – Właściwie to gdzie on jest?
- Kici, kici! – Lisa schyliła się pod stół. – A! Tu cię mam! – kot przygotowywał się właśnie do skoku.
-
Behoś, nie! – krzyknęła Rhiann, ale było już za późno. Stała się
„kotostrofa” – butelka ryżowej wódki wylądowała na podłodze i się
rozbiła.
- Kurwa… - dziewczyny zaklęły chórem. W tym samym momencie rozbłysnęło małe światełko i rozległ się głos guru Pralayi
- Strażniczki, zapraszam na zgromadzenie.
Dziewczęta spojrzały na siebie i bez zbędnych dyskusji chwyciły się za ręce. Zniknęły wraz ze światełkiem.
Autor: Roxanne Barrett o 23:47 0 komentarze
Tainted Gift (prolog)
Rhiannon szła
tłoczną ulicą miasta, a w uszach dudniła jej mocna muzyka. Spieszyła
się nieco, żeby zdążyć do szkoły swojej siostry zanim ta skończy lekcje.
Tego dnia było wyjątkowo ciepło. Pogoda jednak nie odzwierciedlała jej
nastroju. Kilka tygodni wcześniej w olbrzymiej kraksie motocyklowej
zginęło 9 osób, w tym jedna na której dziewczynie zależało. Jedna z tych
kilku osób, które były dla niej ważne. Ona jednak przeżyła… właściwie
nie cudem. Moc, którą posiadała od narodzin zapewniała jej swego rodzaju
ochronę, która niestety była przeznaczona wyłącznie dla niej. Zanim
ponure myśli opanowały jej głowę, Rhiann zdążyła dotrzeć, niemal równo z
dzwonkiem, do liceum artystycznego im. Leonarda Da Vinci. Cieszyła się,
że siostra poszła w jej ślady. Uwielbiała tę szkołę. Już z daleka
zobaczyła jak Lisabell w otoczeniu koleżanek idzie w jej stronę.
Pomachała jej i wskazała na zegarek, żeby się pospieszyła.
Lisabell
właśnie skończyła lekcję literatury, na której pisała test, który miał
zaważyć na całorocznej ocenie. Spakowała szybko rzeczy i zaczęła
kierować się w stronę drzwi. Poszperała trochę w głowie nauczyciela i
kolegów z klasy, żeby upewnić się, że nie zrobi żadnych głupich błędów.
Wiedziała, że tak nie może, ale tonący brzytwy się chwyta. Wolała do
późnej nocy siedzieć razem z siostrą i kombinować jak zrobić najlepsze domowe sake, zamiast siedzieć nad książkami i uczyć się czegoś, co i tak się jej nie przyda. Kiedy
tylko wyszła z klasy została otoczona przez chmarę koleżanek,
zadających ciągle te same głupie pytania: „jaką odpowiedź dałaś w 1, a
jaką w 6?”, „jakie było tych 12 prac heraklesa, bo nie mogłam sobie
przypomnieć?”, blablabla… Kiedy zobaczyła, że Rhiannon już na nią czeka i
z niecierpliwością pokazuje zegarek, odetchnęła z ulgą, bo mogła pozbyć
się tych natrętnych bab. Grzecznie przeprosiła koleżanki i puściła się
biegiem w stronę siostry.
-
Staaara, weź mnie stąd szybko, bo ocipieję! – jęknęła Lisa wieszając
się na siostrze. Rhiannon rzuciła okiem na jej męczeńską minę.
–
Stań, kurwa prosto, nie klnij, nie rób takiej zjebanej miny i chodź na
obiad. Dokończyłam nasze sake, będzie w sam raz do picia za jakiś
miesiąc… Chyba. – uśmiechnęła się i zaczęła ją ciągnąć do ich ulubionej
kafejki niedaleko szkoły.
- Ale, ale, ale… - zająknęła się Lisabell – ja chcę już!!!
-
Cicho maleńka, cichutko. Dam ci lizaka, pogłaskam, przytulę… - swoim
zwyczajem zaczęła się nabijać. – No już, nieładnie tak płakać na środku
drogi…
- Wal się! – zaśmiała się Lisa i dla zabawy wbiła siostrze łokieć pod żebra.
-
Au! To było nie sportowe! – Rhiann mając pod ręką fontannę czuła się
pewniej. – Chyba nie chcesz być cała mokra? – uśmiechnęła się diabelsko.
- Osz ty… Jak ci
zaraz… - w tym momencie przerwał jej huk. Ludzie wokół nich nagle
podświadomie się rozeszli, niebo zasnuła ciemność i rozległ się donośny
trzask z bicza. Szybko zrozumiały co się święci. Musiały przygotować się
do walki.
Autor: Roxanne Barrett o 23:47 0 komentarze
Subskrybuj:
Posty (Atom)