CLICK HERE FOR BLOGGER TEMPLATES AND MYSPACE LAYOUTS »

czwartek, 24 lutego 2011

Arkadia (1)

„Jakie to życie może mieć zwykła, nastolatka?” - zastanawiała Erica komentując reklamę w telewizji. Stwierdziła, że oglądanie TV pół dnia jest nudne, więc powinna wybrać się na samotny spacer – może spotka kogoś ciekawego.

Erica Stewart miała siedemnaście lat i mieszkała w jednej z niezbyt bogatej dzielnicy. Mieszkała tylko z ojcem, matka zmarła gdy miała tylko siedem lat. Jej tata dbał, by jego córka pamiętała o swoich rodzicach, więc dał jej naszyjnik w kształcie serca, które się otwierało, a w środku widniały fotografie jej rodziców. Praktycznie nigdy go nie zdejmowała, a ten przedmiot przynosił jej siłę i wiarę we własne możliwości.
Dziewczyna należała do outsiderek, czyli mało kto za nią przepadał lub odzywał się do niej. Miała tylko jedną przyjaciółkę, którą była Meg. Tylko ona była w stanie zrozumieć Ericę.
Na spacerze omijała ludzi w różnych nastrojach i różnym towarzystwie: wesoła dziewczyna, wesoły chłopak, zakochana para, ponury starzec, obojętna pani domu, małżeństwo z krótkim stażem, u których wkradła się rutyna.
Ona sama była bez nastroju, a ludziom nie chciała pokazywać smutku, więc jej twarz przybrała wyraz dziewczyny z delikatnym uśmiechem.
Usiadła na ławce w parku. Machała delikatnie nogami, by zafundować sobie małą rozrywkę. Słuchała muzyki płynącej z walkmana. Zamknęła oczy i delektowała się tym. Czasem zdarzało się jej spoglądać na innych, zwłaszcza na zakochane pary. W głębi duszy zazdrościła im, że nie są pojedynczą jednostką, a dwoma osobami połączonymi w jedną całość. Tak bardzo marzyła o miłości...
Niebo robiło się ciemniejsze, czyli czas wracać do domu.
Wracała przez dzielnicę, gdzie było mnóstwo identycznych domów i mnóstwo roślinności.
Idąc, po raz pierwszy odnosiła wrażenie, że ktoś lub coś obserwuje ją w krzakach. Ilekroć zatrzymywała się lub spoglądała na roślinność, to robiło się bezpiecznej.
„To chyba złudzenie”. - pomyślała idąc dalej.
Lecz to niby złudzenie towarzyszyło jej przez całą drogę...
Przez kilka dni, kiedy to chodziła na kolejne spacery i z nich wracała, znowu miała wrażenie, że ktoś ją śledzi. Z pewnym momencie zaczęła odczuwać strach.
A któregoś wieczoru aż krzyknęła.
-Przestań mnie śledzić!
Nie było żadnej reakcji.
„Ja chyba mam urojenia... niestety”. -stwierdziła ostatecznie.
A gdy poszła dalej, w krzakach zaświeciły dwa neonowe szmaragdy, które od dłuższego czasu obserwowały ją. Także jej przeczucia co do śledzenia jej osoby nie były jej wyobraźnią, lecz prawdą.
Erica znowu spoglądała na zdjęcia w serduszku. Tęskniła za mamą, którą znała tak krótko, lecz kochała na tyle mocno, by o niej pamiętać. W takich chwilach puszczała z walkmana muzykę Vangelisa z filmu „Łowca Androidów” - konkretnie „Rachel's song”. Ta instrumentalna piosenka idealnie oddawała nastrój, jaki czuła dziewczyna oglądając to małe zdjęcie. Muzyka, jaka wzbudzała w niej duże emocje, czasami kilka łez kapało po jej polikach. Ten utwór również słuchała, kiedy czuła się smutna i samotna.
Tak właśnie się czuła, kiedy wracała do domu. Tym razem była już niemal noc, czyli ulicę oświetlały tylko latarnie. Lecz i tak wszystko wydawało jej się szare i niewarte uwagi. Dziś uznała, że jest pesymistką.
Dwa szmaragdowe spojrzenia znów na nią patrzyły. Był obiektem ich zainteresowań.
W pewnym momencie dostrzegła, jak grupa punkowców niszczy lub próbuje okraść samochód. Zatrzymywała i patrzyła na to zastanawiając się jednocześnie, co ma zrobić: uciekać, czy zwrócić uwagę? Uciekając pozwoli im zniszczyć dobre imię tego miasta, ale wybierając drugą opcję naraża swoje zdrowie i życie – lecz jej było obojętne czy umrze dziś czy na starość.
Jeden z łobuzów zobaczył ją.
-I co się kurwa gapisz?! - krzyknął w jej kierunku.
Poczuła, jakby kto dał jej w twarz.
Ten widząc, że nadal ich ogląda, to zawołał kolegów. Ci spojrzeli na nią i zaczęli wszyscy iść w jej kierunku.
Teraz wiedziała, że musi wybrać ucieczkę.
Powoli cofała się do tyłu, aż w końcu zaczęła biec przed siebie. Pobiegli za nią.
Czuła, jak jej serce omal nie wybiega z rytmu. W tej chwili pomyślała, że do śmierci się jej nie śpieszy. Musi się ratować, póki jeszcze może.
„Po co poszłam na spacer jak robiło się ciemno i chciałam wrócić nocą? Trzeba być idiotą!”.
Niestety, dogonili ją między ciężarówkami w wąskiej ulicy.
„Niestety, moja ostateczna wędrówka dobiegła końca”.
Kiwali głową z kpiącym uśmiechem. Jeden z nich wyjął nóż.
-Co z nią zrobimy? - spytał jeden.
-Nie wiem... - odpowiedział drugi, prawdopodobnie bos. - Możemy ją pobić... pieprzyć... zabić...
-Proponuje to drugie hehehehe. - zaśmiał się okrutnie trzeci.
Mężczyźni zaczęli strzelać z palców albo jeszcze bardziej podwijać długie rękawy i zbliżać się do niej. Oparła się o ścianę i modliła się za siebie.
Nagle, wszyscy usłyszeli ryk zwierzęcia. Rozglądali się wokół siebie i nie wiedzieli, co to. Niektórzy zaczęli się bać.
Ponownie były słychać zwierzę – mruknęło niczym tygrys lub lew. Niespodziewanie coś czarnego rzuciło się na jednego z bandy. Była to czarna pantera. Gdy temu udało się wyczołgać i łobuzy odsunęły się, panterze zaczęły się intensywnie świecić kocie oczy na zielono. Powoli szła w ich kierunku, a oni się cofali. Pantera ryknęła, a oni przestraszeni zniknęli w mignięciu oka.
Erica została sam na sam z dzikim kotem. Też się bała, dlatego nadal stała nieruchomo ciężko oddychając i patrząc na zwierzę. Kot odwrócił się w jej stronę i patrzył na nią.
„Czy mnie zje, skoro tamci zrezygnowali?”.
Kociak spuścił swój łeb, jakby oddawał jej hołd. Położył się i nadal miał spuszczoną głowę. Zaczęło się dziać coś niewyobrażalnego – zwierzak zaczął się zmieniać – jakby mutować i przybierał nowe kształty. Po tym procesie, jej oczom ukazał się człowiek, który spojrzał na nią zielonymi oczami, a wokół nich miał cienie – jakby je malował. Delikatne, różowe usta, biała cera czarne, nieułożone włosy i niezwykle elegancki ubiór jakim była biała koszula, czarna w białe kropki marynarka oraz czarne spodnie i czarne buty to wszystko, co prezentowało go. Wyglądał na młodego chłopaka, ale bardzo poważnego.
-Witaj, Erico. - odezwał się.
-Skąd znasz moje imię? - odpowiedziała mu pytaniem.
Była zaskoczona, że on ją zna.
-Proszę mi wybaczyć, ale śledziłem ciebie od kilku dni.
„A więc to był on”.
-Jako pantera czy jako człowiek?
-To i to. Musiałem cię poznać, nie wiedziałem, kim jesteś.
-Wyjaśnij mi lepiej, kim jesteś do diabła i czemu nagle jesteś... tym, kim jesteś, a nie panterą!
-Na wyjaśnienia przyjdzie czas. Teraz musisz iść ze mną.
-Gdzie... do... kim Ty jesteś? Chcę wrócić do domu.
-Potrzebujemy Ciebie.
-Jacy my? Jak mi powiesz po co, to może z Tobą pójdę.
-Nie mogę Ci teraz powiedzieć.
-No widzisz, czyli nici z tego.
Poczuli silny wstrząs ziemią.
-Musimy jak najszybciej uciekać.
-Uciekać? Dokąd?
Chwycił ją za rękę i wybiegli z uliczki. Nie umiała wyrwać mu się, więc biegła z nim.
Weszli w ciemną uliczkę i zatrzymali się nad studzienką kanalizacyjną.
-O nie! Ja nie będę pływać w ściekach!
Otworzył studzienkę i zaczął coś mruczeć pod nosem machając palcami. Dziewczyna zobaczyła, że w czarnej dziurze świeciły białe, małe świecidełka.
-Nie puszczał mojej ręki. - powiedział do niej.
Kiwnęła posłusznie głową, gdyż sama nie wiedziała, co robić.
Złapała jego dłoń i niemal jednocześnie weszli do studzienki.
Gdy znalazła się w środku, nagle w ciemności pojawiło się kilkadziesiąt białych światełek, które poruszały się bardzo szybko.
Czuła dłoń tego chłopaka, ale szybkość świateł niemal ją paraliżowała i prawie traciła przytomność. Gdy zamknęła oczy, rozbolała ją głowa, a gdy znowu otworzyła oczy, to nadal widziała te światełka. To znowu zamknęła oczy i zaraz otworzyła. Wtedy światełka zebrały się i powstawała wielka, oślepiająca kula. Przymknęła oczy, a światło zbliżało się do niej. Przymrużyła oczy. A gdy je po raz kolejny zamknęła, obudziła się – a raczej podskoczyła, kiedy to leżała, a przy niej siedział na kolanach ten chłopak.
Rozejrzała się wokół, by zbadać miejsce, w którym leży.
Było to miejsce, gdzie droga była ukryta pod puchem wyglądającym jak chmury, a niebo wyglądało jak przy zachodzie słońca – miało różowo-czerwono-pomarańczowe barwy.
Spojrzała na mężczyznę i spytała.
-Umarłam?
Uśmiechnął się i jakby po cichu zaśmiał.
-Witaj w Arkadii Erico.
-Gdzie...?
-Kraina szczęśliwości.
Wstał i podał jej rękę, by wstała. Chwyciła ją i podniosła się.
-Jak tu pięknie. - skomentowała.
-Jeśli ma tak być, to musisz nam pomóc. Chodź ze mną.
Znowu nie wiedziała, o co chodzi, lecz szła za nim. W trakcie drogi zaczęła rozmowę.
-Skoro nie mogę teraz dostać wyjaśnień po co tu jestem, to chyba twoje imię nie jest tajemnicą.
-Nicholahauzaspauzaspa.
-Słucham?
-To moje imię.
-Za... trudne dla mnie. Nie masz... krótszej tego wersji?
-U was na ziemi to Nicholas.
-Emmm... Czy zatem mogę mówić do Ciebie Nick?
-Możesz.
-Więc... Nick... czy to miejsce jest na ziemi?
-Nie, to planetoida AV-301-101.
-Planetoida?
-Tak. Wydaję Ci się to nieprawdopodobne, ponieważ wy ziemianie nie odkryliście, że na takich planetoida może być jakieś życie. My się przed wami kamuflujemy, ponieważ możecie być dla nas dużym zagrożeniem.
-I... wy macie... ubrania... jesteście ludźmi....
-Niezupełnie – jesteśmy na podobieństwo ludzi. Nie mamy określonej nazwy naszej rasy jak wy – ludzie. My mówimy o sobie „osoba” albo po imieniu. Zobacz, Ty masz zwykłe włosy, a ja takie mam od urodzenia. - wskazał na nie. - To, co widzisz wokół moich oczy – wskazał na nie. - wydaje Ci się makijażem, a nie jest – to jeden z naszych znaków z jakim niektórzy się rodzą – zależy wszystko od przodów. Niektórzy rodzą się z takimi znakami, niektórzy wcale albo częściowo. Ci ostatni tacy się rodzą, jeśli jeden rodzic ma te znaki, a drugi nie ma.
-Pogubić się można.
-Czasami was obserwujemy, stąd rozwinęliśmy się w kilku dziedzinach. Sama zwróciłaś uwagę na moje ubranie. Nauczyliśmy się robić je od was. Zwykle, każdy sam robi sobie odzież, albo kupuje.
-Macie walutę?
-Mamy specjalne monety zwane kamieniami, ponieważ są specjalnymi kamieniami, które wydobywa się z skał, które można znaleźć w innej strefie niż ta. Teraz jesteśmy na strefie królewskiej, czyli tam, gdzie znajduje się Pałac księcia.
-Pałac?!
-Tak, ponieważ to mędrzec polecił księciu Ciebie.
-Mnie? Dlaczego mnie?
-Obiecuję Ci, że dowiesz się, jeśli dojdziemy do Pałacu.
-Trzymam cię za słowo... Nick.
Gdy powoli się zbliżali, znów zaczęła z nim rozmawiać.
-A mogę chociaż dowiedzieć się czegoś o Tobie? Znam tylko twoje imię. Masz rodzinę... czy...?
-Wystarczy mi, że mieszkam w Pałacu i jestem prawą ręką księcia.
-Ale... nie masz tam rodziny?
-Nie mam i nie miałem.
-Przykro mi...
-Zaopiekował się mną sługa króla Arkadii. On był też prawą ręką króla. Ja zaprzyjaźniłem się z księciem Simonolobuhausem, którego możemy po twojemu nazwać Simonem. Ponieważ mój opiekun miał już swoje lata, zmarł, kiedy miałem dziewięć lat. Byłem jeszcze dzieckiem, a to mnie miała przypaść rola prawej ręki króla. Lecz on zdecydował, że kiedy jego syn obejmie tron, to ja wtedy będę prawą ręką Simona. To było dla mnie ekscytujące, więc zacząłem się dużo uczyć, by wiedza przydała mi się na później. Król zmarł, kiedy Simon i ja byliśmy piętnastolatkami. Przed śmiercią król powiedział, że Simon pozostanie księciem do czasu, póki nie znajdzie kobiety, którą poślubi. Zatem ślub = koronacja na króla. Dlatego jest księciem jeszcze, bo nie znalazł tej, która mogłaby zasiąść obok niego na tronie.
-Ile macie już lat?
-Dwadzieścia trzy.
-I nadal nie znaleźliście „tych jedynych”?
-Książę wciąż czeka, poszukuje, a ja nie będę mieć nikogo.
-A dlaczego nikogo?
-Moja rola skazuje mnie na brak jakiekolwiek kobiety. Mój opiekun też nie miał nikogo, ani jego poprzednicy.
-Nie możecie, czy nie chcecie?
-Hmmm... Simon szukał dla mnie jakieś wybranki serca, ale żadna mi go nie skradła. Ostatecznie stwierdziłem, że nie potrzebuje kobiety w życiu. To książę ją potrzebuje, nie ja.
„Trudny typ” - skomentowała w myślach.
-Wiem. - powiedział na głos.
-Co? - zaczerwieniła się.
-Przepraszam, że to stwierdzę, ale nauczyłem się czytać w myślach.
-O ja... ja... przepraszam, nie chciałam.
-Spokojnie, nawet książę tak o mnie myśli i mówi. Każdy. To normalna reakcja, nie przejmuj się.
„A to cwaniak... ups...”.
-Strach przed tobą myśleć o czymś.
-Tylko w mojej obecności, inaczej czytać nie umiem.
Rozmowa tak ich pochłonęła, że nie zauważyli, że dotarli na miejsce...

0 komentarze: